8/ 1959 r. - II LIGA - 3 KOLEJKA.
Sezon
1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !
3
kolejka : UNIA TARNÓW - LEGIA KROSNOPonownie
5 tysięcy widzów przybyło na stadion Jaskółek, by zobaczyć, kto
okaże się lepszy: nieobliczalny i zbierający pochlebne
oceny zespół gospodarzy, czy o wiele bardziej doświadczeni
goście.
Wielu sympatyków Unii pochylało się nad tabelą
rozgrywek; układ sił po pierwszych dwóch kolejkach zapowiadał
niemałe emocje.
Legia w 2 - ej kolejce wygrała u siebie z
Walterem Rzeszów 2:0.
Unia Racibórz potwierdziła, że jest
mocnym teamem i wygrała z faworyzowanym Piastem Gliwice 2:1.
W
pozostałych meczach padły następujące wyniki:
Concordia Knurów
- Naprzód Lipiny 2:0,
Stal Mielec - Stal Sosnowiec 0:1,
Stal
Rzeszów - Szombierki Bytom 1:0.
Ale tabele trzeba już
odłożyć na bok, bo oto na murawie pojawiają się piłkarze, a
więc znowu haust powietrza /i niestety, ale w przypadku niektórych
nie tylko powietrza/ do gardła i gremialne "UNIA, UNIA !!!"
znowu niesie się po Mościcach.
Jaskółki zagrały w składzie:
Czekanowski,
Tyliszczak, Białas, Palemba, Guzy, Nowak, Witek, Czarnecki, Rusinek,
Dubiel, Spodzieja,
a więc było to identyczne zestawienie, jak w przegranym meczu z
Wawelem.
Legia była na ówczesnej scenie piłkarskiej klubem
bardziej rozpoznawalnym, aniżeli tarnowski beniaminek.
Miała już
za sobą przygodę z drugą ligą w sezonach 1951 - 1953, z tym że
występowała wówczas na II froncie jako Włókniarz Krosno.
Jak
wiadomo żadna z tych nazw nie przetrwała do lat dzisiejszych, a na
boiskach uganiają się już Karpaty.
Ponownie do II ligi Legia
zawitała w 1957 r., co dawało jej przewagę nad Unią i w
doświadczeniu i w pewności siebie.
Jedno było pewne: Legia do
Tarnowa przyjechała bynajmniej nie na zakupy, ale po
zwycięstwo.
Jednak odnotować należy, że w tamtych czasach
relacje między na pozór odległymi klubami, były dość zażyłe i
sympatyczne, a to za sprawą ... żużlowców. W 1957 r. na torze w
Krośnie Uniści rozgrywali bowiem swoje mecze ligowe, jako
"gospodarze" spotkań.
Na początku meczu widać
było wyraźnie, że Legia wzięła sobie do serca wyniki, a
zwłaszcza recenzje po wcześniejszych występach gospodarzy.
Rozpoczęła mecz asekuracyjnie, grając wzmocnioną obroną.
Ataki gości nie były zbyt częste, a w każdym przypadku
błyskawicznie likwidowane przez nadzwyczaj uważnie grającą obronę
Unii, w której prym wiedli Białas
i grający z dużym
poświęceniem Tyliszczak.
Jego udane wślizgi wywoływały aplauz na trybunach. Legia nie
potrafiła wypracować sobie klarownych sytuacji podbramkowych, a to
oznaczało, że nasz atak mógł rozpocząć "walca", który
szybko winien zamienić się w ognistą "sambę".
Z
czasem sporadyczne ataki Legii stawały się jeszcze rzadsze, a to z
kilku powodów. Przede wszystkim Krośnianie byli do nich
zniechęcani przez twardo i bezbłędnie poczynającą sobie
obronę Unii, a co równie istotne, musieli coraz więcej uwagi
poświęcać na obronę swojej bramki. Warto przypomnieć, że obrona Unii występowała bez Czesława Mazurka, jednego z najlepszych środkowych obrońców w historii klubu.
Linie ofensywne Unii
też poczynały sobie śmiało, pchane do
przodu przez
aktywną pomoc, w której wyróżniał się harujący za kilku
Nowak.Na
efekty świetnych zagrań Unistów nie trzeba było długo
czekać.
Już w pierwszej połowie stadion oszalał z radości.
Niesamowicie aktywny Witek,
raz po raz pojawiał się pod bramką gości, stanowiąc dla niej
nieustanne zagrożenie, ale to nie On zdobył pierwszego gola. Mógł
się jednak cieszyć z niego w takim samym stopniu, jak szczęśliwy
strzelec
bramki. Kiedy w swoim kolejnym rajdzie Witek
minął
obrońcę gości dostrzegł sprytnie wychodzącego na pozycję
Rusinka,
któremu udało się na moment uśpić czujność pilnującego go
rywala. Rusinek
gnał w zasadzie nie pilnowany na bramkę, a spóźniony obrońca
próbował jedynie wybić go z rytmu, przytrzymując za koszulkę.
Witek
całą sytuację właściwie ocenił i gdy Rusinek
znalazł
się w pobliżu bramki, na jego nogę dosłownie spłynęła piłka,
po superprecyzyjnym podaniu Witka.
Bramkarz zaabsorbowany akcją Witka
nie
miał już szans na zasłonięcie tego fragmentu bramki, przed którym
znalazł się Rusinek.Ten
ostatni nie zwykł marnować takich okazji. Strzał i gooool ! Unia
prowadziła z Legią 1 : 0 !.Ale
na tym nie skończyły się dobre wieści dla fanów
Unii.
Sprawiedliwości stało się zadość: drugiego gola uzyskał
dla nas Witek
i na tę bramkę jak najbardziej zapracował !!!. Unia
wyszła na prowadzenie z Legią Krosno 2 : 0 !!!
i takim też rezultatem zakończyła się pierwsza odsłona meczu;
czy kibicowi trzeba było coś więcej do szczęścia ?!
Odpowiedż
na wyżej postawione pytanie oczywiście brzmiała: taaak, albowiem
dusza kibica nigdy zaspokojoną nie będzie !.
Rozumieli to i
piłkarze, serwując w dalszej części swoim fanom niezłe desery.
Co prawda po zdobyciu drugiego gola zaczęli grać w wolniejszym
tempie, ale za to pokazali kilka zagrań, jak to dawniej mówiono
"pod publiczkę".
A to "siatkę" założyli
rywalowi, a to popisali się technicznym uderzeniem z dalszej
odległości /Spodzieja
z ok. 25 m/,
a to wreszcie za sprawą głównie Rusinka
pokazali kilka ładnych solowych akcji. Rusinek
wybierał się co prawda z piłką sam przeciwko 3 - 4 rywalom, ale i
tak niejeden zwód mu wyszedł, co wzbudzało aplauz u kibiców.
Niektórzy twierdzą, że podochocony napastnik Unii przedryblował
nawet swojego kolegę z drużyny, ale akurat tej wieści nie dawałbym
wiary.
W każdym razie było wiele ładnej gry dla oka, która
jak wiadomo nie zawsze idzie w parze ze skutecznością, ale która
cieszy duszę kibica, zwłaszcza gdy wynik jest korzystny.
I
wynik pozostał korzystnym do końca tego meczu !!!.
Legia nie
zdobyła nawet honorowego trafienia i w takich oto okolicznościach Unia
ostatecznie wygrała z Legią Krosno 2:0 !!!
Oprócz
wymienionych już graczy, na końcowy sukces zapracowała cała
drużyna, ale szczególnie ciepłe słowa kierowano jeszcze pod
adresem Czarneckiego
i Spodzieji,
który dzielnie sekundował w ataku Rusinkowi.
W 3 kolejce
doszło do kilku innych ciekawych konfrontacji. Unia
Racibórz przegrała u siebie z Wawelem Kraków 1:2 i to pokazywało
moc naszego niedawnego rywala, Szombierki Bytom uległy Naprzodowi
Lipiny 1:2, Stal Sosnowiec aż 1:4 przegrała z Concordią Knurów,
Stal Rzeszów nie sprostała Stali Mielec i przegrała na własnym
stadionie 0:1, wreszcie Piast Gliwice wygrał 2:1 z Walterem Rzeszów.
I
właśnie do popularnych "Piastunek" przyszło nam wybrać
się w 4 kolejce.
wtorek, 31 grudnia 2013
niedziela, 29 grudnia 2013
7/ Mecz towarzyski: UNIA - FC STADLAU WIEDEŃ
Mecz towarzyski UNIA - STADLAU .Krótką przerwę w rozgrywkach II ligii Unia spożytkowała na towarzyskie spotkanie z austriackim zespołem FC Stadlau Wiedeń. Co bardziej światowi kibice mówili, że Unia zagra z FC Stadlau Wien. Dla mniej światowych dodam, że to jedno i to samo.
W każdym razie 30 marca 1959 r. Jaskółki podejmowały na własnym stadionie zespół, z którego wywodził się w przeszłości m.in. wielokrotny reprezentant Austrii, brązowy medalista Mistrzostw Europy z 1954 r. - Ernst Ocwirk, późniejszy trener m.in FC Koeln, czy Admiry. Obecnie Stadlau stanowi m.in. młodzieżowe zaplecze dla klubu FK Austria. Ot tak, od siebie dodam: chodzi rzecz jasna o FK Austria Wien.
Przyjazd Austriaków do Tarnowa robił wrażenie. Robił je
do pierwszego gwizdka sędziego. Póżniej Jaskółki rozniosły gości 6 :1 !.
Niestety, ale nie zachowały mi się nazwiska zdobywców bramek, pewnie z uwagi na ich liczbę, nie nadążano z ich odnotowywaniem.
Także w kronikach Stadlau na próżno szukać tego meczu, z jakichś powodów nie jest on eksponowany w historii tego klubu.
Unia pokazała w tym spotkaniu iście husarską fantazję, więc i pewnie Austriacy wyjeżdżali od nas z niewzruszonym przekonaniem, że Jan Sobieski wywodził się z Tarnowa. Zagadką dla kibiców było, czemu tak przeciętny zespół zdecydował się na przyjazd z Wiednia do naszego miasta, niektórzy spekulowali, że może na zakupy ...
Mecz towarzyski UNIA - STADLAU .Krótką przerwę w rozgrywkach II ligii Unia spożytkowała na towarzyskie spotkanie z austriackim zespołem FC Stadlau Wiedeń. Co bardziej światowi kibice mówili, że Unia zagra z FC Stadlau Wien. Dla mniej światowych dodam, że to jedno i to samo.
W każdym razie 30 marca 1959 r. Jaskółki podejmowały na własnym stadionie zespół, z którego wywodził się w przeszłości m.in. wielokrotny reprezentant Austrii, brązowy medalista Mistrzostw Europy z 1954 r. - Ernst Ocwirk, późniejszy trener m.in FC Koeln, czy Admiry. Obecnie Stadlau stanowi m.in. młodzieżowe zaplecze dla klubu FK Austria. Ot tak, od siebie dodam: chodzi rzecz jasna o FK Austria Wien.
Przyjazd Austriaków do Tarnowa robił wrażenie. Robił je
do pierwszego gwizdka sędziego. Póżniej Jaskółki rozniosły gości 6 :1 !.
Niestety, ale nie zachowały mi się nazwiska zdobywców bramek, pewnie z uwagi na ich liczbę, nie nadążano z ich odnotowywaniem.
Także w kronikach Stadlau na próżno szukać tego meczu, z jakichś powodów nie jest on eksponowany w historii tego klubu.
Unia pokazała w tym spotkaniu iście husarską fantazję, więc i pewnie Austriacy wyjeżdżali od nas z niewzruszonym przekonaniem, że Jan Sobieski wywodził się z Tarnowa. Zagadką dla kibiców było, czemu tak przeciętny zespół zdecydował się na przyjazd z Wiednia do naszego miasta, niektórzy spekulowali, że może na zakupy ...
6/ 1959 r. - II LIGA - 2 Kolejka
Sezon 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !2 kolejka : WAWEL KRAKÓW - UNIA TARNÓW
Kolejny rywal tarnowskiej Unii był niewątpliwie zespołem po tzw. przejściach. W grodzie Kraka zapomniano już o nieodległych czasach, kiedy to OWKS Kraków należał do wojskowych mocarzy w polskim sporcie. Tłuste lata przypadły zwłaszcza na okres 1948 - 1953 r., a ich apogeum stanowiło zdobycie tytułu wicemistrza kraju w piłce nożnej.
Czasem tak w życiu bywa, że największy sukces szybko przemienia się w największą klęskę.
I tak stało się w przypadku Wawelu. Podobno bezsporne sukcesy tego klubu zaczęły spędzać sen z oczu kierownictwa Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego, czyli obecnej Legii Warszawa.
Najlepszym środkiem na odzyskanie spokojnego snu okazała się reorganizacja i de facto ... likwidacja OWKS Kraków !. Warszawa okazała dość specyficzne miłosierdzie dla zbyt hardego konkurenta z prowincji i zgodziła się uczynić z niego... filię CWKS Legia - ot, takie zamorskie terytorium !. Dopiero w 1957 r. powrócono do historycznych korzeni i klub mógł kontynuować działalność znowu jako WKS Wawel Kraków.
W 1959 r. Wawel dysponował solidnym, drugoligowym składem. Jak przystało na klub wojskowy, duży nacisk kładł nie tylko na wynik sportowej rywalizacji, ale też na wpajanie młodym ludziom ogólnie przyjętych wartości i kształtowanie postaw patriotycznych. Na trybunach zasiadali często wojskowi notable i ich rodziny. Niekiedy prowadziło to do sytuacji, których można było ze świecą szukać na innych stadionach. Problem chuligaństwa na meczach to sprawa wcale nie nowa, znana też i ówczesnym realiom i myślę, że będzie i o tym sposobność pogawędzić.
Wspominam o tym, albowiem kilka kolejek po meczu Wawelu z Unią, na krakowskim stadionie doszło do próby oceny pracy sędziego bynajmniej nie przez kwalifikatora, ale przez jednego z krewkich kibiców najwyraźniej niezadowolonego z pracy arbitra.
Schodzący do szatni sędzia pewnie ze zdumieniem skonstatował, że ... urosła mu trzecia noga, co nawet jak na warunki krakowskie wydawało się być nadmierną ekstrawagancją.
Nie wiem, czy sędzia uspokoił skołatane serce, gdy odkrył, że trzecia noga nie należy do niego, ale do miejscowego kibica, który najwyraźniej zmierzał do obalenia arbitra na murawę. Podłożenie nogi sędziemu nie uszło uwadze piłkarzy Wawelu, którzy sprawnie rozplątali obu gentelmenów, po czym jednego z nich /na szczęście nie doszło do pomyłki/, wyprowadzili poza obręb stadionu. W akcji desantowej wyróżnił się bramkarz Pająk, ale kroniki milczą, czy otrzymał za to dodatkową przepustkę.
Mecz Wawel - Unia przyszło oglądnąć 5 tysięcy fanów kopanej. Unia zagrała w składzie: Czekanowski, Tyliszczak, Białas, Palemba, Guzy,Nowak, Witek, Czarnecki, Rusinek, Dubiel, Spodzieja, a to oznaczało tylko jedną zmianę w porównaniu z pierwszym meczem - za Kuciewicza zagrał bardziej doświadczony Palemba.
Gra Unii do przerwy wszystkich zaskoczyła.
Jaskółki wcale nie zamierzały się bronić, czym wprawiły w zakłopotanie wojskowych strategów. Podług wojskowych map i podręczników zespół przyjeżdżający, na dodatek będący beniaminkiem, winien nie wychylać się z okopów. Tymczasem Unia nie tylko nie czaiła się w swoim szańcu, ale nawet przysposabiała się do ostrzału miejscowej bramki.
Na koncie Jaskółek odnotowano wiele składnych, ofensywnych akcji. Swoje szanse na zdobycie gola mieli m.in. Dubiel i Witek, ale ich nie wykorzystali.
W pozostałych przypadkach niezawodnie spisywała się obrona gospodarzy. Jaskółki, mimo że w pierwszej połowie wyraźnie dominowały na boisku, nie potrafiły
zdyskontować swojej wyższości i po 45 minutach był bezbramkowy remis.
Jeśli ktoś mógł w związku z tym głęboko odetchnąć, to napewno byli to fani Wawelu.
Prawie wszystko zaczyna się i kończy w szatni. Jeśli zachowuje się reguły i przepisy, meczu nie można wygrać przed jego rozpoczęciem. Osobiście jednak uważam, że odwrotna sytuacja jest możliwa - mecz można przegrać
w szatni.
Z treści odręcznych notatek poczynionych na wyciętym z gazety sprawozdaniu z tego meczu wnoszę, że taka właśnie sytuacja przydarzyła się Unii w Krakowie.
Trener Jaskółek uznał, że kolejne 45 minut meczu należy poświęcić na obronę wyniku. Zespół wyraźnie cofnął się i
wszystkie swoje siły podporządkował destrukcji.
Nawet nasz supersnajper - Rusinek, otrzymał zadanie wspierania kolegów z defensywy, ale w nowej roli nie czuł się chyba najlepiej. Była to woda na młyn doświadczonego Wawelu. Nazbyt często pod naszą bramką zaczął
dzwonić dzwonek alarmowy, ale nie wyciągnięto z tego wniosków.
Szczególnie wiele do myślenia powinna dać sytuacja z 52 minuty, kiedy to Szola wyszedł na pozycję sam na sam z naszym bramkarzem, ale czujność i refleks Czekanowskiego zapobiegły stracie gola.W 75 minucie nikt już jednak nie obronił Jaskółek przed utratą bramki.Danielowski z zimną krwią wykorzystał chwilę nieuwagi obciążonych ponad miarę obrońców i z bliska wpakował piłkę do naszej siatki !.
Wawel wyszedł na prowadzenie !.
I dopiero wtedy Unia zaczęła grać piłkę, do której była najbardziej predystynowana. Jaskółki rzuciły się do odrabiania strat i do ataku, a rozwój sytuacji potwierdził nasze niemałe w tym elemencie gry możliwości.
W 80 minucie okazało się, że Pająk potrafi nie tylko wyprowadzać niesfornych kibiców ze stadionu, ale umie - i to jak ! - wyprowadzić swój zespół z opałów. Jego obrona potężnego uderzenia Spodzieji była rewelacyjna i skuteczna.
Jeszcze Rusinek spróbował szczęścia strzałem z dalszej odległości, ale piłka minimalnie przeszła obok słupka.
Sędzia zakończył mecz, Unia przegrała 0 : 1. Na pociechę dla pokonanych zostały świetne recenzje.
Opinia mediów i obiektywnych kibiców była jednomyślna - beniaminek zasłużył swoją postawą na remis.
Piłkarze Unii, pomimo porażki, wracali do domu z podniesionymi głowami, podobnie jak i kibice, którzy na dodatek wierzyli, że podobnego błędu
taktycznego, jak na Wawelu, w przyszłości już nie powtórzymy !.
Sezon 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !2 kolejka : WAWEL KRAKÓW - UNIA TARNÓW
Kolejny rywal tarnowskiej Unii był niewątpliwie zespołem po tzw. przejściach. W grodzie Kraka zapomniano już o nieodległych czasach, kiedy to OWKS Kraków należał do wojskowych mocarzy w polskim sporcie. Tłuste lata przypadły zwłaszcza na okres 1948 - 1953 r., a ich apogeum stanowiło zdobycie tytułu wicemistrza kraju w piłce nożnej.
Czasem tak w życiu bywa, że największy sukces szybko przemienia się w największą klęskę.
I tak stało się w przypadku Wawelu. Podobno bezsporne sukcesy tego klubu zaczęły spędzać sen z oczu kierownictwa Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego, czyli obecnej Legii Warszawa.
Najlepszym środkiem na odzyskanie spokojnego snu okazała się reorganizacja i de facto ... likwidacja OWKS Kraków !. Warszawa okazała dość specyficzne miłosierdzie dla zbyt hardego konkurenta z prowincji i zgodziła się uczynić z niego... filię CWKS Legia - ot, takie zamorskie terytorium !. Dopiero w 1957 r. powrócono do historycznych korzeni i klub mógł kontynuować działalność znowu jako WKS Wawel Kraków.
W 1959 r. Wawel dysponował solidnym, drugoligowym składem. Jak przystało na klub wojskowy, duży nacisk kładł nie tylko na wynik sportowej rywalizacji, ale też na wpajanie młodym ludziom ogólnie przyjętych wartości i kształtowanie postaw patriotycznych. Na trybunach zasiadali często wojskowi notable i ich rodziny. Niekiedy prowadziło to do sytuacji, których można było ze świecą szukać na innych stadionach. Problem chuligaństwa na meczach to sprawa wcale nie nowa, znana też i ówczesnym realiom i myślę, że będzie i o tym sposobność pogawędzić.
Wspominam o tym, albowiem kilka kolejek po meczu Wawelu z Unią, na krakowskim stadionie doszło do próby oceny pracy sędziego bynajmniej nie przez kwalifikatora, ale przez jednego z krewkich kibiców najwyraźniej niezadowolonego z pracy arbitra.
Schodzący do szatni sędzia pewnie ze zdumieniem skonstatował, że ... urosła mu trzecia noga, co nawet jak na warunki krakowskie wydawało się być nadmierną ekstrawagancją.
Nie wiem, czy sędzia uspokoił skołatane serce, gdy odkrył, że trzecia noga nie należy do niego, ale do miejscowego kibica, który najwyraźniej zmierzał do obalenia arbitra na murawę. Podłożenie nogi sędziemu nie uszło uwadze piłkarzy Wawelu, którzy sprawnie rozplątali obu gentelmenów, po czym jednego z nich /na szczęście nie doszło do pomyłki/, wyprowadzili poza obręb stadionu. W akcji desantowej wyróżnił się bramkarz Pająk, ale kroniki milczą, czy otrzymał za to dodatkową przepustkę.
Mecz Wawel - Unia przyszło oglądnąć 5 tysięcy fanów kopanej. Unia zagrała w składzie: Czekanowski, Tyliszczak, Białas, Palemba, Guzy,Nowak, Witek, Czarnecki, Rusinek, Dubiel, Spodzieja, a to oznaczało tylko jedną zmianę w porównaniu z pierwszym meczem - za Kuciewicza zagrał bardziej doświadczony Palemba.
Gra Unii do przerwy wszystkich zaskoczyła.
Jaskółki wcale nie zamierzały się bronić, czym wprawiły w zakłopotanie wojskowych strategów. Podług wojskowych map i podręczników zespół przyjeżdżający, na dodatek będący beniaminkiem, winien nie wychylać się z okopów. Tymczasem Unia nie tylko nie czaiła się w swoim szańcu, ale nawet przysposabiała się do ostrzału miejscowej bramki.
Na koncie Jaskółek odnotowano wiele składnych, ofensywnych akcji. Swoje szanse na zdobycie gola mieli m.in. Dubiel i Witek, ale ich nie wykorzystali.
W pozostałych przypadkach niezawodnie spisywała się obrona gospodarzy. Jaskółki, mimo że w pierwszej połowie wyraźnie dominowały na boisku, nie potrafiły
zdyskontować swojej wyższości i po 45 minutach był bezbramkowy remis.
Jeśli ktoś mógł w związku z tym głęboko odetchnąć, to napewno byli to fani Wawelu.
Prawie wszystko zaczyna się i kończy w szatni. Jeśli zachowuje się reguły i przepisy, meczu nie można wygrać przed jego rozpoczęciem. Osobiście jednak uważam, że odwrotna sytuacja jest możliwa - mecz można przegrać
w szatni.
Z treści odręcznych notatek poczynionych na wyciętym z gazety sprawozdaniu z tego meczu wnoszę, że taka właśnie sytuacja przydarzyła się Unii w Krakowie.
Trener Jaskółek uznał, że kolejne 45 minut meczu należy poświęcić na obronę wyniku. Zespół wyraźnie cofnął się i
wszystkie swoje siły podporządkował destrukcji.
Nawet nasz supersnajper - Rusinek, otrzymał zadanie wspierania kolegów z defensywy, ale w nowej roli nie czuł się chyba najlepiej. Była to woda na młyn doświadczonego Wawelu. Nazbyt często pod naszą bramką zaczął
dzwonić dzwonek alarmowy, ale nie wyciągnięto z tego wniosków.
Szczególnie wiele do myślenia powinna dać sytuacja z 52 minuty, kiedy to Szola wyszedł na pozycję sam na sam z naszym bramkarzem, ale czujność i refleks Czekanowskiego zapobiegły stracie gola.W 75 minucie nikt już jednak nie obronił Jaskółek przed utratą bramki.Danielowski z zimną krwią wykorzystał chwilę nieuwagi obciążonych ponad miarę obrońców i z bliska wpakował piłkę do naszej siatki !.
Wawel wyszedł na prowadzenie !.
I dopiero wtedy Unia zaczęła grać piłkę, do której była najbardziej predystynowana. Jaskółki rzuciły się do odrabiania strat i do ataku, a rozwój sytuacji potwierdził nasze niemałe w tym elemencie gry możliwości.
W 80 minucie okazało się, że Pająk potrafi nie tylko wyprowadzać niesfornych kibiców ze stadionu, ale umie - i to jak ! - wyprowadzić swój zespół z opałów. Jego obrona potężnego uderzenia Spodzieji była rewelacyjna i skuteczna.
Jeszcze Rusinek spróbował szczęścia strzałem z dalszej odległości, ale piłka minimalnie przeszła obok słupka.
Sędzia zakończył mecz, Unia przegrała 0 : 1. Na pociechę dla pokonanych zostały świetne recenzje.
Opinia mediów i obiektywnych kibiców była jednomyślna - beniaminek zasłużył swoją postawą na remis.
Piłkarze Unii, pomimo porażki, wracali do domu z podniesionymi głowami, podobnie jak i kibice, którzy na dodatek wierzyli, że podobnego błędu
taktycznego, jak na Wawelu, w przyszłości już nie powtórzymy !.
5/ 1959 r. - II LIGA - 1 KOLEJKA.
SEZON 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !
1 Kolejka: UNIA TARNÓW - UNIA RACIBÓRZ
Na polu jest jeszcze zimno, ale wśród kibiców
temperatura sięga zenitu.
Tym razem parę bijącą z ust co poniektórych za/gorzały/ch kibiców Jaskółek czujni stróże prawa wyrozumiale interpretują jako naturalny objaw występujący przy niskich temperaturach. Wszyscy są podekscytowani, atmosfera sportowego święta udziela się każdemu. Na ten dzień czekano prawie 31 lat !.
Szum na stadionie rośnie, coraz szybciej, niczym nadchodzące tsunami, przemienia się w jeden wielki ryk 5 tysięcy gardeł: "Unia, Unia" !. Nie może być inaczej, na boisko wybiega jedenastu Unistów, którzy podejmą rękawicę rzuconą im przez wytrawnego rywala.
Kibice wypatrują, kto będzie bronił barw gospodarzy.
Ci, od pary, radują się niepomiernie, jako że dokładnie widzą hasającego po murawie Antoniego Barwińskiego.
Niestety, ale to tylko pokłosie "pary".
A. Barwiński pomógł zespołowi w barażach, ale w 1958 r., w II lidze, biało - niebieskiego trykotu już nie przywdział.
Na rozgrzewkę wybiegli: Władysław Czekanowski, Zbigniew Tyliszczak, Stanisław Białas, Mariusz Kuciewicz, Reinhold Guzy, Ryszard Nowak, Alojzy Witek, Wiesław Rusinek, Kazimierz Czarnecki, Rufin Dubiel oraz Ryszard Spodzieja !.
Naprzeciw naszej armady stanął zespół, który z mozołem budował swój znakomity wizerunek. W Raciborzu przyjęto jako zasadniczy kierunek szkolenie młodzieży.
Zapału i talentów nie zabrakło. Juniorzy Unii Racibórz w
1954 i 1956 r. zdobywali mistrzostwo Polski !. W zespołach tych aż roiło się od Zygfrydów, Hubertów, Lotharów, Reinholdów, Kurtów czy Manfredów. Na Śląsku rzecz naturalna, ale w ocenie ówczesnych krajowych decydentów, wśród których przewaga należała zapewne do Władków, Marianów czy Józków, cała sprawa z Manfredami wyglądała na nieco delikatną, wymagającą czujności oraz przezorności.
Wielu z tych utalentowanych chłopców z Raciborza miało papiery na grę w reprezentacji kraju, ale ponoć nigdy tych barw nie przywdziali, bo decydenci obawiali się, że wspomniani zawodnicy zagraniczne tournee odbędą tylko w jednym kierunku.
Do wyjątków należał wielce utalentowany Ginter Lazar, który doczekał się powołań do kadry narodowej juniorów. To nazwisko warto zapamiętać - upodobał sobie i pokochał Jaskółki do tego stopnia, że rzadko kiedy nie strzelał nam gola !. Oj, co to był za błyskotliwy strzelec, w latach 60 - tych dwukrotnie zdobywał najwięcej goli w II lidze, a w czasie późniejszych występów na boiskach ekstraklasy strzelił ich bodajże ponad 20 - cia.
Niestety, ale już od kilku lat nie żyje. To jedna z ikon Unii Racibórz.
Poza tym /to moja wersja/ to właśnie dzięki grze w II lidze w towarzystwie Unii, wielu piłkarzy z Raciborza wybiło się na szczyty polskiej piłki, jak choćby świetny, reprezentacyjny bramkarz, złoty medalista olimpijski z Monachium - Hubert Kostka, kojarzony bardziej z późniejszych występów w zabrzańskim Górniku. Niewielu także wie, że
były szkoleniowiec kadry - Franciszek Smuda był również wychowankiem Unii Racibórz i występował w jej barwach w latach 60 - tych, głównie na pozycji obrońcy.
Kiedy zawodnicy z Raciborza wybiegali na stadion Jaskółek pewnie niewielu przewidywało, że nasi rywale już wkrótce, bo w sezonie 1962/ 1963, wywalczą awans do ekstraklasy !. Wówczas to na koniec II ligii tylko Szombierki
Bytom okazały się lepsze od Unii Racibórz, ale do I ligii awansowały wtedy dwa zespoły. W pokonanym polu Raciborzanie pozostawili wówczas m.in. Cracovię, Śląsk Wrocław, Polonię Bytom, czy też zespół Bałtyku Gdynia.
Na szczęście i piłkarze Jaskółek nie byli jasnowidzami, bo do meczu przystąpili bez żadnych kompleksów. Mam z tego spotkania odręczne, lakoniczne zapiski poczynione przez kuzyna.
Uniści zagrali ambitnie i z zaciekłością. Pewnie,
że były mankamenty, jak choćby za dużo akcji wyprowadzanych środkiem boiska, ale beniaminek miał prawo do frycowego.
Jednocześnie Jaskółki miały niebywałego pecha. Kilkakrotnie /!!!/ piłka trafiała bądź w poprzeczkę, bądź w słupek. W ten sposób bramkę gości "ostemplowali" m.in. Spodzieja i Rusinek. Ten drugi oddał piękny strzał w momencie, kiedy był brany "w kleszcze" przez dwójkę obrońców i kiedy wydawało się, że nasz napastnik winien myśleć jedynie o tym, jak utrzymać się na nogach, a nie jak oddać groźny strzał. Efekt zaskoczenia został osiągnięty, ale piłka niestety "zatrzymała" się na słupku, a na dobitkę nie zdążył operujący w pobliżu bramki Spodzieja.
Presja publiczności był olbrzymia, więc i również nerwy niekiedy nie pozwalały na spokojne wykończenie akcji.
Wszystko, co potrzebne do pięknego widowiska jednak było: i liczna publika i liczne akcje i sytuacje
podbramkowe i dramaturgia, ale nie było tego najważniejszego, a mianowicie gola !!!.
A czas niemiłosiernie uciekał, 60 - ta minuta 0:0,
70 -ta minuta, nadal wynik 0 : 0, 80 -ta minuta, bez zmian.
Nawet najwytrwalsi zaczęli wątpić w zwycięstwo.
Ale nie On !!!. W 85 minucie, nie mając już nic do stracenia, postanowił pójść na samotny przebój. Skąd wykrzesał jeszcze siły, by nie dać się powalić i zatrzymać twardo interweniującej obronie Raciborzan, tego nie wie nikt. Swoją indywidualną akcję zakończył niesamowitym, w zasadzie nie do obrony uderzeniem !. Piłka wpadła do siatki !!!.
On zaś wpadł w ramiona szalejących z radości kolegów. Po chwili z tego tumultu ciał wyłonił się nieco przytłamszony, ale jakże szczęśliwy Wiesław Rusinek, zdobywca pierwszego historycznego gola dla Unii w II lidze !!!.Unia Tarnów pokonała w równie historycznym meczu Unię Racibórz 1: 0 !!!. Cudownie zaczęła się ta liga dla naszych Jaskółek !!!.
W pozostałych meczach pierwszej kolejki padły następujące rozstrzygnięcia: Wawel Kraków - Walter Rzeszów 2:0, Stal Sosnowiec - Stal Rzeszów 3 :0, Stal Mielec - Naprzód Lipiny 1:1, Piast Gliwice - Legia Krosno 4:1, Szombierki Bytom - Concordia Piotrków Trybunalski 1:1.
SEZON 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !
1 Kolejka: UNIA TARNÓW - UNIA RACIBÓRZ
Na polu jest jeszcze zimno, ale wśród kibiców
temperatura sięga zenitu.
Tym razem parę bijącą z ust co poniektórych za/gorzały/ch kibiców Jaskółek czujni stróże prawa wyrozumiale interpretują jako naturalny objaw występujący przy niskich temperaturach. Wszyscy są podekscytowani, atmosfera sportowego święta udziela się każdemu. Na ten dzień czekano prawie 31 lat !.
Szum na stadionie rośnie, coraz szybciej, niczym nadchodzące tsunami, przemienia się w jeden wielki ryk 5 tysięcy gardeł: "Unia, Unia" !. Nie może być inaczej, na boisko wybiega jedenastu Unistów, którzy podejmą rękawicę rzuconą im przez wytrawnego rywala.
Kibice wypatrują, kto będzie bronił barw gospodarzy.
Ci, od pary, radują się niepomiernie, jako że dokładnie widzą hasającego po murawie Antoniego Barwińskiego.
Niestety, ale to tylko pokłosie "pary".
A. Barwiński pomógł zespołowi w barażach, ale w 1958 r., w II lidze, biało - niebieskiego trykotu już nie przywdział.
Na rozgrzewkę wybiegli: Władysław Czekanowski, Zbigniew Tyliszczak, Stanisław Białas, Mariusz Kuciewicz, Reinhold Guzy, Ryszard Nowak, Alojzy Witek, Wiesław Rusinek, Kazimierz Czarnecki, Rufin Dubiel oraz Ryszard Spodzieja !.
Naprzeciw naszej armady stanął zespół, który z mozołem budował swój znakomity wizerunek. W Raciborzu przyjęto jako zasadniczy kierunek szkolenie młodzieży.
Zapału i talentów nie zabrakło. Juniorzy Unii Racibórz w
1954 i 1956 r. zdobywali mistrzostwo Polski !. W zespołach tych aż roiło się od Zygfrydów, Hubertów, Lotharów, Reinholdów, Kurtów czy Manfredów. Na Śląsku rzecz naturalna, ale w ocenie ówczesnych krajowych decydentów, wśród których przewaga należała zapewne do Władków, Marianów czy Józków, cała sprawa z Manfredami wyglądała na nieco delikatną, wymagającą czujności oraz przezorności.
Wielu z tych utalentowanych chłopców z Raciborza miało papiery na grę w reprezentacji kraju, ale ponoć nigdy tych barw nie przywdziali, bo decydenci obawiali się, że wspomniani zawodnicy zagraniczne tournee odbędą tylko w jednym kierunku.
Do wyjątków należał wielce utalentowany Ginter Lazar, który doczekał się powołań do kadry narodowej juniorów. To nazwisko warto zapamiętać - upodobał sobie i pokochał Jaskółki do tego stopnia, że rzadko kiedy nie strzelał nam gola !. Oj, co to był za błyskotliwy strzelec, w latach 60 - tych dwukrotnie zdobywał najwięcej goli w II lidze, a w czasie późniejszych występów na boiskach ekstraklasy strzelił ich bodajże ponad 20 - cia.
Niestety, ale już od kilku lat nie żyje. To jedna z ikon Unii Racibórz.
Poza tym /to moja wersja/ to właśnie dzięki grze w II lidze w towarzystwie Unii, wielu piłkarzy z Raciborza wybiło się na szczyty polskiej piłki, jak choćby świetny, reprezentacyjny bramkarz, złoty medalista olimpijski z Monachium - Hubert Kostka, kojarzony bardziej z późniejszych występów w zabrzańskim Górniku. Niewielu także wie, że
były szkoleniowiec kadry - Franciszek Smuda był również wychowankiem Unii Racibórz i występował w jej barwach w latach 60 - tych, głównie na pozycji obrońcy.
Kiedy zawodnicy z Raciborza wybiegali na stadion Jaskółek pewnie niewielu przewidywało, że nasi rywale już wkrótce, bo w sezonie 1962/ 1963, wywalczą awans do ekstraklasy !. Wówczas to na koniec II ligii tylko Szombierki
Bytom okazały się lepsze od Unii Racibórz, ale do I ligii awansowały wtedy dwa zespoły. W pokonanym polu Raciborzanie pozostawili wówczas m.in. Cracovię, Śląsk Wrocław, Polonię Bytom, czy też zespół Bałtyku Gdynia.
Na szczęście i piłkarze Jaskółek nie byli jasnowidzami, bo do meczu przystąpili bez żadnych kompleksów. Mam z tego spotkania odręczne, lakoniczne zapiski poczynione przez kuzyna.
Uniści zagrali ambitnie i z zaciekłością. Pewnie,
że były mankamenty, jak choćby za dużo akcji wyprowadzanych środkiem boiska, ale beniaminek miał prawo do frycowego.
Jednocześnie Jaskółki miały niebywałego pecha. Kilkakrotnie /!!!/ piłka trafiała bądź w poprzeczkę, bądź w słupek. W ten sposób bramkę gości "ostemplowali" m.in. Spodzieja i Rusinek. Ten drugi oddał piękny strzał w momencie, kiedy był brany "w kleszcze" przez dwójkę obrońców i kiedy wydawało się, że nasz napastnik winien myśleć jedynie o tym, jak utrzymać się na nogach, a nie jak oddać groźny strzał. Efekt zaskoczenia został osiągnięty, ale piłka niestety "zatrzymała" się na słupku, a na dobitkę nie zdążył operujący w pobliżu bramki Spodzieja.
Presja publiczności był olbrzymia, więc i również nerwy niekiedy nie pozwalały na spokojne wykończenie akcji.
Wszystko, co potrzebne do pięknego widowiska jednak było: i liczna publika i liczne akcje i sytuacje
podbramkowe i dramaturgia, ale nie było tego najważniejszego, a mianowicie gola !!!.
A czas niemiłosiernie uciekał, 60 - ta minuta 0:0,
70 -ta minuta, nadal wynik 0 : 0, 80 -ta minuta, bez zmian.
Nawet najwytrwalsi zaczęli wątpić w zwycięstwo.
Ale nie On !!!. W 85 minucie, nie mając już nic do stracenia, postanowił pójść na samotny przebój. Skąd wykrzesał jeszcze siły, by nie dać się powalić i zatrzymać twardo interweniującej obronie Raciborzan, tego nie wie nikt. Swoją indywidualną akcję zakończył niesamowitym, w zasadzie nie do obrony uderzeniem !. Piłka wpadła do siatki !!!.
On zaś wpadł w ramiona szalejących z radości kolegów. Po chwili z tego tumultu ciał wyłonił się nieco przytłamszony, ale jakże szczęśliwy Wiesław Rusinek, zdobywca pierwszego historycznego gola dla Unii w II lidze !!!.Unia Tarnów pokonała w równie historycznym meczu Unię Racibórz 1: 0 !!!. Cudownie zaczęła się ta liga dla naszych Jaskółek !!!.
W pozostałych meczach pierwszej kolejki padły następujące rozstrzygnięcia: Wawel Kraków - Walter Rzeszów 2:0, Stal Sosnowiec - Stal Rzeszów 3 :0, Stal Mielec - Naprzód Lipiny 1:1, Piast Gliwice - Legia Krosno 4:1, Szombierki Bytom - Concordia Piotrków Trybunalski 1:1.
4/ OKOLICZNOŚCI TOWARZYSZĄCE AWANSOWI Z 1958 r.
Co złożyło się na ten pierwszy w historii klubu sukces z 1958 r. ?.
Napewno wiele czynników, ale w pierwszej kolejności sprowadzało się to do właściwych ludzi na właściwych miejscach i to zarówno na, jak i poza boiskiem.
Szczęśliwym trafem Unia miała wówczas wsparcie, można by rzec typu "ziemia - powietrze", a precyzyjniej rzecz ujmując "ziemia - niebo".
Za sprawny bieg spraw ziemskich odpowiadać miał sztab oddanych działaczy - pasjonatów, kierowany przez nowego Dyrektora "Azotów" /od 1958 r./, a zarazem Prezesa Klubu - Stanisława Opałko. Przychylność niebios gwarantował natomiast Proboszcz ks. Stanisław Indyk, który jednak jak najbardziej stąpał i po ziemi. Ten ksiądz z powołania, a społecznik z wyboru, stał się wielkim sympatykiem Jaskółek i postacią w swoim środowisku nadzwyczaj lubianą i szanowaną. Do legendy przeszła Jego finansowa pomoc w wykupieniu piłkarzy ze Sparty Lubań.
Od tego czasu mój kuzyn i cała Jego familia jeździli na Msze św. celebrowane przez Ks. Proboszcza z drugiego krańca miasta. Kuzyn opowiadał, że koincydencja Mszy i meczu była niemożliwa: ich terminy nie mogły się nałożyć na siebie. Wiele lat później mój znajomy opowiadał, że kiedyś zażartował w obecności ks. Stanisława, iż w razie nałożenia się terminów, szukałby Go raczej na stadionie. Ponoć zainteresowany protestował w sposób umiarkowany.
Tacy ludzie tworzyli piękną atmosferę wokół i na boisku.
Dzięki tym i wielu bezimiennym osobom, także i w składzie Jaskółek znaleźli się właściwi piłkarze, o nietuzinkowych umiejętnościach. Budowana z wizją i konsekwencją drużyna nie zawiodła, a wszystkie podstawowe transfery okazały się strzałami w przysłowiową "10" - tkę.
Poruszanie się po ówczesnym transferowym rynku chyba do łatwych nie należało, o czym świadczą perypetie pewnego działacza Cracovii, opisane w jakiejś prasowej notce, która wpadła mi w ręce. Imć Jegomość stał się postacią medialną dzięki temu, że ówczesny Wydział Gier i Dyscypliny PZPN nałożył na Niego 2 - letnią banicję, obejmującą zakaz pełnienia wszelkich funkcji we władzach klubu za - jak to określono- "udział w próbie kaperowania graczy Budowlanych Opole - Stemplowskiego i Jarka". Dodajmy: Engelbert Jarek i Franciszek Stemplowski byli to znakomici ekstraklasowi piłkarze.
Ojcem sukcesu Unii były i "Azoty", o których rozwoju szeroko rozwodziła się ówczesna prasa. Sprawowały one naturalny wówczas mecenat nad klubem.
Na przełomie 1958 / 1959 r. Azoty stały się znanym w kraju producentem półsurowca włókna stilonowego, zakończono też I etap budowy wytwórni kaprolaktamu. Trwała udana
kooperacja z innymi zakładami, choćby Gorzów przerabiał nasze produkty na przędzę.
Szerokim echem odbił się pomysł matowienia surowca, nasze dziewczyny ponoć piszczały z radości, bo zapowiadało to pojawienie się na rynku matowych pończoch ! /piszę "ponoć", bo w matowych pończochach na codzień nie chodziłem/.
Głównie piszczeli jednak chłopi /ale głównie ci mniej ekologiczni/, bo na rynek zasuwały sztuczne nawozy azotowe.
Plany były jeszcze większe - rozbudowę Azotów przewidziano na okres 7 lat, a koszt tego przedsięwzięcia wyceniono wówczas na 3 miliardy złotych.
Na początku 1960 r. dzięki maszynom z Niemieckiej Republiki Demokratycznej powstała nowa wytwórnia chloru, którego produkowano 9 tys. ton, a docelowo miało być go 18 tys. ton.
Tak więc klub miał oparcie w coraz mocniejszych i coraz bardziej liczących się opiekuńczych Zakładach. To była podstawa, na której przez dziesięciolecia budowano działalność Unii.
W takiej sytuacji nie dziwi to, że 5 tysięcy kibiców Unii, raźno maszerujących w dniu 15 marca 1959 r. na stadion, by obejrzeć inauguracyjny, drugoligowy mecz, mogło mieć cichą nadzieję, że Jaskółki staną się "czarnym koniem" rozgrywek. Już wkrótce miało się okazać, że w przyrodzie wszystko jest możliwe: Jaskółki stały się koniem, co w tym konkretnym przypadku mogło tylko radować.
Na nową markę drużyny zapracować mieli w zasadzie ci sami zawodnicy, którzy w tak efektownym stylu sięgnęli po II ligę.
Do rywalizacji miał ich poprowadzić trener Czesław, Michał Skoraczyński, wojenny pseudonimem "Bereza". Oznaczało to, że z Unią związała się kolejna nietuzinkowa osoba. Co paradoksalne, w ówczesnych czasach nawet mijający Go kibice, czy podlegający Mu piłkarze, mogli nie mieć pojęcia o wszystkich szczegółach Jego zawiłego życia.
Owszem, wiedziano że był znanym trenerem piłkarskim, wszak jeszcze w 1958 r. prowadził I - ligową Cracovię, a wcześniej wraz z Graczem, krakowską Wisłę. Większe sukcesy były jednak dopiero przed nim, jako że w 1966 r. zdobył wicemistrzostwo Polski z krakowską Wisłą. To było w okresie, kiedy już samodzielnie trenował ten klub /do 1967r./.
Ale nie to przecież stanowiło o wyjątkowości tego człowieka. Co więc skrywała Jego biografia ?. Otóż w tamtych czasach nie było w zwyczaju szerzej podkreślać, że ktoś urodził się na ziemiach należących niegdyś do Polski, konkretnie we Lwowie. Takie osoby miały w swoich dowodach wpisane jako miejsce urodzenia ZSRR /Związek Socjalistycznych
Republik Radzieckich/. A właśnie Czesław Skoraczyński był rodowitym Lwowiakiem, a na dodatek zawodnikiem legendarnej Pogonii Lwów. Zresztą specjalizował się nie tylko w piłce nożnej, ale widziano Go też w
hokejowym towarzystwie. W czasie wojny był członkiem polskiego ruchu oporu i za to dosięgła Go ręka gestapo. Przeżył gehennę obozów koncentracyjnych w Majdanku, Gross Rosen i Flossenbürgu !.
Po wojnie znalazł się w Krakowie, jak wielu innych polskich tułaczy. Wszystko to spisał w swojej książce "Żywe numery" i pewnie mocno przeżywał fakt, że skutecznie zablokowano jej wydanie za Jego życia.
Wydano ją dopiero po Jego śmierci, czyli po 1982 r. /zmarł w Krakowie/.
Ci, którzy Go znali, wspominają pełnego optymizmu i radości życia człowieka. I wypada tylko napisać po raz kolejny: takich ludzi "miała" Unia Tarnów. I w takich też sprzyjających okolicznościach wykuto w 1958 r. historyczny awans do II ligi.
Co złożyło się na ten pierwszy w historii klubu sukces z 1958 r. ?.
Napewno wiele czynników, ale w pierwszej kolejności sprowadzało się to do właściwych ludzi na właściwych miejscach i to zarówno na, jak i poza boiskiem.
Szczęśliwym trafem Unia miała wówczas wsparcie, można by rzec typu "ziemia - powietrze", a precyzyjniej rzecz ujmując "ziemia - niebo".
Za sprawny bieg spraw ziemskich odpowiadać miał sztab oddanych działaczy - pasjonatów, kierowany przez nowego Dyrektora "Azotów" /od 1958 r./, a zarazem Prezesa Klubu - Stanisława Opałko. Przychylność niebios gwarantował natomiast Proboszcz ks. Stanisław Indyk, który jednak jak najbardziej stąpał i po ziemi. Ten ksiądz z powołania, a społecznik z wyboru, stał się wielkim sympatykiem Jaskółek i postacią w swoim środowisku nadzwyczaj lubianą i szanowaną. Do legendy przeszła Jego finansowa pomoc w wykupieniu piłkarzy ze Sparty Lubań.
Od tego czasu mój kuzyn i cała Jego familia jeździli na Msze św. celebrowane przez Ks. Proboszcza z drugiego krańca miasta. Kuzyn opowiadał, że koincydencja Mszy i meczu była niemożliwa: ich terminy nie mogły się nałożyć na siebie. Wiele lat później mój znajomy opowiadał, że kiedyś zażartował w obecności ks. Stanisława, iż w razie nałożenia się terminów, szukałby Go raczej na stadionie. Ponoć zainteresowany protestował w sposób umiarkowany.
Tacy ludzie tworzyli piękną atmosferę wokół i na boisku.
Dzięki tym i wielu bezimiennym osobom, także i w składzie Jaskółek znaleźli się właściwi piłkarze, o nietuzinkowych umiejętnościach. Budowana z wizją i konsekwencją drużyna nie zawiodła, a wszystkie podstawowe transfery okazały się strzałami w przysłowiową "10" - tkę.
Poruszanie się po ówczesnym transferowym rynku chyba do łatwych nie należało, o czym świadczą perypetie pewnego działacza Cracovii, opisane w jakiejś prasowej notce, która wpadła mi w ręce. Imć Jegomość stał się postacią medialną dzięki temu, że ówczesny Wydział Gier i Dyscypliny PZPN nałożył na Niego 2 - letnią banicję, obejmującą zakaz pełnienia wszelkich funkcji we władzach klubu za - jak to określono- "udział w próbie kaperowania graczy Budowlanych Opole - Stemplowskiego i Jarka". Dodajmy: Engelbert Jarek i Franciszek Stemplowski byli to znakomici ekstraklasowi piłkarze.
Ojcem sukcesu Unii były i "Azoty", o których rozwoju szeroko rozwodziła się ówczesna prasa. Sprawowały one naturalny wówczas mecenat nad klubem.
Na przełomie 1958 / 1959 r. Azoty stały się znanym w kraju producentem półsurowca włókna stilonowego, zakończono też I etap budowy wytwórni kaprolaktamu. Trwała udana
kooperacja z innymi zakładami, choćby Gorzów przerabiał nasze produkty na przędzę.
Szerokim echem odbił się pomysł matowienia surowca, nasze dziewczyny ponoć piszczały z radości, bo zapowiadało to pojawienie się na rynku matowych pończoch ! /piszę "ponoć", bo w matowych pończochach na codzień nie chodziłem/.
Głównie piszczeli jednak chłopi /ale głównie ci mniej ekologiczni/, bo na rynek zasuwały sztuczne nawozy azotowe.
Plany były jeszcze większe - rozbudowę Azotów przewidziano na okres 7 lat, a koszt tego przedsięwzięcia wyceniono wówczas na 3 miliardy złotych.
Na początku 1960 r. dzięki maszynom z Niemieckiej Republiki Demokratycznej powstała nowa wytwórnia chloru, którego produkowano 9 tys. ton, a docelowo miało być go 18 tys. ton.
Tak więc klub miał oparcie w coraz mocniejszych i coraz bardziej liczących się opiekuńczych Zakładach. To była podstawa, na której przez dziesięciolecia budowano działalność Unii.
W takiej sytuacji nie dziwi to, że 5 tysięcy kibiców Unii, raźno maszerujących w dniu 15 marca 1959 r. na stadion, by obejrzeć inauguracyjny, drugoligowy mecz, mogło mieć cichą nadzieję, że Jaskółki staną się "czarnym koniem" rozgrywek. Już wkrótce miało się okazać, że w przyrodzie wszystko jest możliwe: Jaskółki stały się koniem, co w tym konkretnym przypadku mogło tylko radować.
Na nową markę drużyny zapracować mieli w zasadzie ci sami zawodnicy, którzy w tak efektownym stylu sięgnęli po II ligę.
Do rywalizacji miał ich poprowadzić trener Czesław, Michał Skoraczyński, wojenny pseudonimem "Bereza". Oznaczało to, że z Unią związała się kolejna nietuzinkowa osoba. Co paradoksalne, w ówczesnych czasach nawet mijający Go kibice, czy podlegający Mu piłkarze, mogli nie mieć pojęcia o wszystkich szczegółach Jego zawiłego życia.
Owszem, wiedziano że był znanym trenerem piłkarskim, wszak jeszcze w 1958 r. prowadził I - ligową Cracovię, a wcześniej wraz z Graczem, krakowską Wisłę. Większe sukcesy były jednak dopiero przed nim, jako że w 1966 r. zdobył wicemistrzostwo Polski z krakowską Wisłą. To było w okresie, kiedy już samodzielnie trenował ten klub /do 1967r./.
Ale nie to przecież stanowiło o wyjątkowości tego człowieka. Co więc skrywała Jego biografia ?. Otóż w tamtych czasach nie było w zwyczaju szerzej podkreślać, że ktoś urodził się na ziemiach należących niegdyś do Polski, konkretnie we Lwowie. Takie osoby miały w swoich dowodach wpisane jako miejsce urodzenia ZSRR /Związek Socjalistycznych
Republik Radzieckich/. A właśnie Czesław Skoraczyński był rodowitym Lwowiakiem, a na dodatek zawodnikiem legendarnej Pogonii Lwów. Zresztą specjalizował się nie tylko w piłce nożnej, ale widziano Go też w
hokejowym towarzystwie. W czasie wojny był członkiem polskiego ruchu oporu i za to dosięgła Go ręka gestapo. Przeżył gehennę obozów koncentracyjnych w Majdanku, Gross Rosen i Flossenbürgu !.
Po wojnie znalazł się w Krakowie, jak wielu innych polskich tułaczy. Wszystko to spisał w swojej książce "Żywe numery" i pewnie mocno przeżywał fakt, że skutecznie zablokowano jej wydanie za Jego życia.
Wydano ją dopiero po Jego śmierci, czyli po 1982 r. /zmarł w Krakowie/.
Ci, którzy Go znali, wspominają pełnego optymizmu i radości życia człowieka. I wypada tylko napisać po raz kolejny: takich ludzi "miała" Unia Tarnów. I w takich też sprzyjających okolicznościach wykuto w 1958 r. historyczny awans do II ligi.
sobota, 28 grudnia 2013
3/ II FAZA BARAŻY 1958 r.
5 październik 1958 r. To dzień, kiedy zatrzęsła się ziemia, ptaki przestały śpiewać, krowy dawać mleko, a skruszony Kopernik przyznał, że słońce kręci się wokół ziemi. Mówiąc prościej: rozpoczęły się baraże o wejście do II ligii !. Unia na początek wylosowała całkiem nieźle. Miała jechać do KKS Kluczbork, teoretycznie najgroźniejsi rywale, a mianowicie Raków i BBTS miały stoczyć bój między sobą.
Nie było miejsca na kalkulacje. Zespół jechał do Kluczborka z jasnym postanowieniem: wygrać i to w stylu i rozmiarach, które dadzą kolejnym przeciwnikom wiele do myślenia.
Do przerwy trwała totalna piłkarska bitwa. Żadna z drużyn nie dała się jednak zdemolować, żadna nie ustąpiła pod naporem.
Pierwsza połowa zakończyła się remisem 1 : 1 !.
Bramkę dla Jaskółek zdobył w 29 minucie Alojzy Witek z rzutu karnego.Na drugą połowę Uniści wyszli z jeszcze większą determinacją !
Roznieśli zdumionych rywali !!!. Bohaterami w Tarnowie ogłoszono Spodzieję /gol w 67 minucie/ i oczywiście Rusinka, który przecież nie mógł wracać do domu bez gola ! Zdobył go w 76 minucie spotkania. Ci, na których najbardziej liczono, nie zawodzili.
W drugim pojedynku Raków wygrał z BBTS 1 : 0, po podobno równie piekielnej potyczce !.
To zwycięstwo 3:1 dodało Jaskółkom skrzydeł, dało wiarę we własne możliwości. Widać było, że liderzy zespołu pragną II ligii i nie zawiodą. Potwierdziły to dobitnie kolejne mecze. Nie mam ich już spisanych w kolejności, ale dla potrzeb tego rodzaju wspomnień nie jest to najistotniejsze. Najważniejsze jest to, że Uniści wygrali jeszcze 4 razy i ponieśli w barażach tylko jedną porażkę !!!. Tego nie mogli przewidzieć najwięksi optymiści i najbardziej związani z piłkarzami
ludzie !!! Kluczbork okazał się nadzwyczaj zadziorny, a może niezbyt doceniany. Co prawda przegrał i w rewanżu z Jaskółkami, ale tanio skóry nie sprzedał i napsuł nam sporo krwi. Do przerwy KKS nawet prowadził z Unią 1 : 0, po przerwie dorzucił jeszcze jednego gola, ale Unia miała na takie "niewłaściwe zachowania" właściwą odpowiedź: strzeliła 3 bramki i wygrała 3 : 2 !!! /bodajże 16 listopada 1958 r./. Bramki zdobyli: Kalemba w 55 minucie, Mariusz Kuciewicz w 76 minucie i Barwiński w 81 minucie. Gole zdobywali więc też obrońcy.
Jeśli Wam ktoś powie, że futbol totalny wymyślili Anglicy, Holendrzy, czy też Niemcy, możecie zaprzeczyć - futbol totalny wymyśliła Unia Tarnów w 1958 r. /na wszelki wypadek nie powołujcie się na mnie przy tej wypowiedzi/.
O dziwo o wiele "łatwiej" poszło Jaskółkom z Rakowem Częstochowa. Dwa znakomite zwycięstwa ! Jedno w stosunku 4 : 2 /3:0/ /chyba w dniu 12 października 1958 r./, gole strzelili: Białas w 9 minucie /modły więc częściowo pomogły/, Spodzieja w 22 i 89 minucie oraz Witek w 37 minucie gry. 2 listopada 1958 r., czyli w Zaduszki, Uniści zadusili Raków w Częstochowie 6 : 0 !!!, a gole zdobyli: Witek w 22 i 89 minucie, Barwiński w 29 min., Spodzieja w 29 min., Kalemba w 35 min. oraz Rusinek w 86 min. Możecie mi wierzyć, albo i nie, ale 2 listopada 1958 r. mówiono tylko o tej victorii, a nie o np. Dniu Niepodległości Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych, przypadającym na ten sam dzień. Takie to były dziwne czasy.
Na następne 4 lata wybiliśmy Rakowowi marzenia o II lidze.
I wreszcie BBTS - ich też pokonaliśmy /19 lub 20 października 1958 r./ w stosunku 1 : 0 / 0: 0/, po golu Rusinka w 71 minucie. Na wyjeździe Unia poniosła jedyną porażkę w tych rozgrywkach - przegraliśmy w Bielsku -
Białej 1 : 2 /0 : 2/, honorowego gola strzelił w 50 minucie Rusinek !, potwierdziły się więc wcześniejsze opinie o sile drużyny ze Śląska.Pierwszy historyczny awans do II ligii stał się faktem !!!. Sportowy Tarnów oszalał z radości !!!.
Unia w 6 meczach zdobyła 10 pkt, strzeliła aż 18 goli, tracąc zaledwie 7 bramek.
Na drugim miejscu zameldował się BBTS z 6 pkt /bramki: 8-7/, trzeci był Raków - 5 pkt, ostatni KKS Kluczbork - 3 pkt.
Nawet co poniektórzy kibice Tovii przypominali sobie, że niegdyś /oczywiście z nudów lub przez roztargnienie/ wdepnęli na stadion Jaskółek i pewnie powtórzą to samo /oczywiście też z nudów lub przez roztargnienie/, podczas gier Unii w II lidze. To już była pełnia szczęścia !.
Dla zaniepokojonych dodam, że krowy zaczęły znowu dawać mleko, a ziemia wróciła na swoje miejsce.
5 październik 1958 r. To dzień, kiedy zatrzęsła się ziemia, ptaki przestały śpiewać, krowy dawać mleko, a skruszony Kopernik przyznał, że słońce kręci się wokół ziemi. Mówiąc prościej: rozpoczęły się baraże o wejście do II ligii !. Unia na początek wylosowała całkiem nieźle. Miała jechać do KKS Kluczbork, teoretycznie najgroźniejsi rywale, a mianowicie Raków i BBTS miały stoczyć bój między sobą.
Nie było miejsca na kalkulacje. Zespół jechał do Kluczborka z jasnym postanowieniem: wygrać i to w stylu i rozmiarach, które dadzą kolejnym przeciwnikom wiele do myślenia.
Do przerwy trwała totalna piłkarska bitwa. Żadna z drużyn nie dała się jednak zdemolować, żadna nie ustąpiła pod naporem.
Pierwsza połowa zakończyła się remisem 1 : 1 !.
Bramkę dla Jaskółek zdobył w 29 minucie Alojzy Witek z rzutu karnego.Na drugą połowę Uniści wyszli z jeszcze większą determinacją !
Roznieśli zdumionych rywali !!!. Bohaterami w Tarnowie ogłoszono Spodzieję /gol w 67 minucie/ i oczywiście Rusinka, który przecież nie mógł wracać do domu bez gola ! Zdobył go w 76 minucie spotkania. Ci, na których najbardziej liczono, nie zawodzili.
W drugim pojedynku Raków wygrał z BBTS 1 : 0, po podobno równie piekielnej potyczce !.
To zwycięstwo 3:1 dodało Jaskółkom skrzydeł, dało wiarę we własne możliwości. Widać było, że liderzy zespołu pragną II ligii i nie zawiodą. Potwierdziły to dobitnie kolejne mecze. Nie mam ich już spisanych w kolejności, ale dla potrzeb tego rodzaju wspomnień nie jest to najistotniejsze. Najważniejsze jest to, że Uniści wygrali jeszcze 4 razy i ponieśli w barażach tylko jedną porażkę !!!. Tego nie mogli przewidzieć najwięksi optymiści i najbardziej związani z piłkarzami
ludzie !!! Kluczbork okazał się nadzwyczaj zadziorny, a może niezbyt doceniany. Co prawda przegrał i w rewanżu z Jaskółkami, ale tanio skóry nie sprzedał i napsuł nam sporo krwi. Do przerwy KKS nawet prowadził z Unią 1 : 0, po przerwie dorzucił jeszcze jednego gola, ale Unia miała na takie "niewłaściwe zachowania" właściwą odpowiedź: strzeliła 3 bramki i wygrała 3 : 2 !!! /bodajże 16 listopada 1958 r./. Bramki zdobyli: Kalemba w 55 minucie, Mariusz Kuciewicz w 76 minucie i Barwiński w 81 minucie. Gole zdobywali więc też obrońcy.
Jeśli Wam ktoś powie, że futbol totalny wymyślili Anglicy, Holendrzy, czy też Niemcy, możecie zaprzeczyć - futbol totalny wymyśliła Unia Tarnów w 1958 r. /na wszelki wypadek nie powołujcie się na mnie przy tej wypowiedzi/.
O dziwo o wiele "łatwiej" poszło Jaskółkom z Rakowem Częstochowa. Dwa znakomite zwycięstwa ! Jedno w stosunku 4 : 2 /3:0/ /chyba w dniu 12 października 1958 r./, gole strzelili: Białas w 9 minucie /modły więc częściowo pomogły/, Spodzieja w 22 i 89 minucie oraz Witek w 37 minucie gry. 2 listopada 1958 r., czyli w Zaduszki, Uniści zadusili Raków w Częstochowie 6 : 0 !!!, a gole zdobyli: Witek w 22 i 89 minucie, Barwiński w 29 min., Spodzieja w 29 min., Kalemba w 35 min. oraz Rusinek w 86 min. Możecie mi wierzyć, albo i nie, ale 2 listopada 1958 r. mówiono tylko o tej victorii, a nie o np. Dniu Niepodległości Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych, przypadającym na ten sam dzień. Takie to były dziwne czasy.
Na następne 4 lata wybiliśmy Rakowowi marzenia o II lidze.
I wreszcie BBTS - ich też pokonaliśmy /19 lub 20 października 1958 r./ w stosunku 1 : 0 / 0: 0/, po golu Rusinka w 71 minucie. Na wyjeździe Unia poniosła jedyną porażkę w tych rozgrywkach - przegraliśmy w Bielsku -
Białej 1 : 2 /0 : 2/, honorowego gola strzelił w 50 minucie Rusinek !, potwierdziły się więc wcześniejsze opinie o sile drużyny ze Śląska.Pierwszy historyczny awans do II ligii stał się faktem !!!. Sportowy Tarnów oszalał z radości !!!.
Unia w 6 meczach zdobyła 10 pkt, strzeliła aż 18 goli, tracąc zaledwie 7 bramek.
Na drugim miejscu zameldował się BBTS z 6 pkt /bramki: 8-7/, trzeci był Raków - 5 pkt, ostatni KKS Kluczbork - 3 pkt.
Nawet co poniektórzy kibice Tovii przypominali sobie, że niegdyś /oczywiście z nudów lub przez roztargnienie/ wdepnęli na stadion Jaskółek i pewnie powtórzą to samo /oczywiście też z nudów lub przez roztargnienie/, podczas gier Unii w II lidze. To już była pełnia szczęścia !.
Dla zaniepokojonych dodam, że krowy zaczęły znowu dawać mleko, a ziemia wróciła na swoje miejsce.
2/ BARAŻE o II ligę w sezonie 1958 r. - pierwszy etap.
Tak, tak - regulamin nie uległ zmianie. Unię czekały baraże i to dwustopniowe !. Najpierw ze zwycięzcą grupy zachodniej naszej klasy okręgowej, a później z piłkarskimi pretendentami do awansu z innych stron Polski.
W tamtych czasach dbano o to, by sito baraży przepuściło na II - go ligowe boiska rzeczywiście najlepszych !.
Jak nad kimś wisi jakieś fatum, to niekiedy wisi długo.
Naszym pierwszym przeciwnikiem w pierwszej rundzie baraży okazała się być bowiem ponownie ... Unia Oświęcim, której wygranie morderczego trójmeczu z Unią Tarnów rok wcześniej, poza sportową satysfakcją, niewiele dało. Po prostu Oświęcimianie nie poradzili sobie wówczas w dalszej fazie baraży.
Jeżeli ktoś się spodziewał horroru i tym razem, to się nie zawiódł.
W Tarnowie Unia deklasuje swoją imienniczkę z Oświęcimia 6:1 /2:0/ !!! . W ciemno możecie typować, kto zdobył gole. Oczywiście po 2 bramki strzelili Witek i Rusinek, po jednym golu dorzucili Spodzieja i niesamowicie pracowity Nowak.
Jedziemy do Oświęcimia świętować, a tu gospodarze ani myślą odpuszczać. Horror trwa - Oświęcim rzuca na szalę wszystkie swoje umiejętności i całą wolę walki i wygrywa 3:0 /1:0/.
I znowu, jak rok wcześniej, obie Unie czeka trzeci, decydujący o awansie mecz !. I znowu areną walki o II ligę ma być Kraków /konkretniej stadion Cracovii/.
Jednak tym razem Unia Tarnów gra jak natchniona, drugiej pod rząd "wysiadki" z baraży ten zespół mógłby już nie przeżyć. Mecz o "życie" wygrywamy !!!! i to jak !!!! 4 : 1 /2 :0/ po złotych bramkach Rusinka /dwóch/, Witka i Kalemby.
Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko awansu do II ligii !!!. Ale maraton miał trwać nadal - teraz Unia musiała, jak rok wcześniej Oświęcim, wykazać swoją wyższość nad kolejnymi zespołami.
A więc /dawniej uczono mnie, że zdania nie zaczyna się od "a więc", ale napięcie, przynajmniej u mnie sięga zenitu, więc tak zacznę/ - jest rok 1958 i Unia wchodzi w decydującą fazę baraży o wejście do II ligii.
Pomyślałem sobie w tym miejscu, że stan ducha, jaki towarzyszy piszącemu i czytającym o 1958 r., stanowi swoisty papierek lakmusowy, wskazujący na to, czy mamy do czynienia z kibicem, czy już z "piknikiem". Gdy to piszę, czuję jak żołądek podchodzi mi do gardła, emocje buzują, chociaż przecież wiem, jak się to zakończy.
Jeśli ktoś czyta to z "nerwami na postronku", to znaczy, że wszedł w fazę "piknikowania", co oczywiście niczym złym nie jest /ale przy czytaniu akurat tej historii klubu też niczym dobrym /.
No widzę, że zacząłem ględzić , więc o czym to była mowa ?. Acha, baraże w 1958 r. !!!.Baraże o II ligę - 1958 r., drugi etap.
Z niepokojem czekano na kolejnych rywali Unii.
Tak, tak, emocje kibiców w 1958 r. ani na jotę nie były piknikowate. Mam spisane wspominki jeszcze starszych ode mnie kibiców i nie mam co do tego żadnych złudzeń. Na mecze Unii przychodziły dosłownie tysiące i spekulacjom na temat szans Jaskółek nie było końca. Wiedziano już jedno: Unia Oświęcim przy kolejnych rywalach, a zwłaszcza przy jednym z nich była, za przeproszeniem, "małym pikusiem".
Los nie był dla nas łaskaw. Wielu zwątpiło, kiedy do Tarnowa dotarła wiadomość, z kim to będziemy się potykać o awans.
Na naszej drodze stanęły bowiem: mistrz "grupy"opolskiej" Kolejarski Klub Sportowy Kluczbork, mistrz Zagłębia - Robotniczy Klub Sportowy Raków Częstochowa i mistrz II grupy śląskiej: Bielsko - Bialskie Towarzystwo Sportowe Bielsko - Biała.
Najbardziej obawiano się tego ostatniego zespołu i słusznie. Wygranie jednej z grup śląskich było wystarczającą rekomendacją, lepszej nie trzeba było.
W wymienionej stawce to był klub z największym "stażem". Jego poplątane początki sięgały 1907 r., kiedy to założyli go zamieszkujący w większości Bielsko Niemcy /w odróżnieniu od Białej, gdzie przeważała nacja polska/.
Stąd też i początkowa wdzięczna nazwa klubu Bielitzer Fussball Klub, który wkrótce przemianowano na równie wdzięczny Bielitz - Bialaer Sport Verein /BBSV/.
Dopiero w latach 30 - tych nazwano go Bielsko - Bialskie Towarzystwo Sportowe. Dzisiaj do korzeni tego klubu odwołuje się znane powszechnie TS Podbeskidzie Bielsko - Biała.
Obawiano się też Rakowa, klubu założonego w 1921 r. pod nazwą Racovia.
Wielu kibicom Unii ta dawna końcówka klubu /"ovia"/ nienajlepiej się kojarzyła i w ich przypadku już ten fakt był wystarczającym do tego, żeby Rakowowi życzyć umiarkowanego szczęścia w barażach.
Raków był w fazie budowy silnego teamu, a że mu się to w niedalekiej przyszłości udało, to wskazują na to takie choćby fakty jak to, że w sezonie 1962 / 1963 tylko 1 punkt dzielił ich od awansu z II ligii do ekstraklasy.
Niedługo później, bo w 1967r. Raków był na ustach całej piłkarskiej Polski, przedarł się w rewelacyjnym stylu do finału Pucharu Polski, gdzie dopiero po dogrywce poległ z Wisełką 0 : 2. Poza tym wygrał rzeczywiście ciężką grupę "zagłębiacką". No, ale baraże przypadały na rok 1958, a nie lata 60 -te.
Najmniej kibice wiedzieli o KKS Kluczbork. Tacy oto rywale mieli stanąć na drodze Jaskółek do wymarzonego celu !
Kibice siedzieli i spekulowali. Podobno nawet na tarnowskich plantach staruszkowie po raz pierwszy od wieków wymawiali po cichu nazwę Unia, ale w takich momentach obejmowała ich dyspensa i wszystko było w porządku.
Na wszystkie sposoby odmieniano nazwiska naszych, znanych Wam już piłkarzy, w kontekście ich konfrontacji z nieznanymi rywalami. Liczono na naszych muszkieterów w ataku, szczególnie na Rusinka, co do którego
słano błagalne modły, by nie zakiwał się "na śmierć" w tak ważnych meczach. Trzeba bowiem wiedzieć, że Rusinek oprócz tego, że był kapitalnym strzelcem, lubił niekiedy podryblować, że hej !
Mam spisaną anegdotkę kibica, że Rusinek w niektórych meczach sprawiał takie wrażenie, jakby po minięciu rywala miał jeszcze nieodpartą ochotę na odwrócenie się i ponowne jego przedryblowanie, a może i jeszcze jeden raz więcej, czemu nie ?. Kochał piłkę i piłka pokochała Jego.
Wielu wzdychało, żeby tak strzelecko odbudował się Stanisław Białas , wtedy inne tuzy Unii nie byłyby tak ściśle kryte !.
Strzeleckie dokonania Białasa z fazy grupowej anno domini 1957 r. nie mogły pójść w zapomnienie i każdy liczył na ich powtórkę w barażach w 1958 r.
Doświadczeniem i boiskowymi dokonaniami bił jednak wszystkich na głowę Antoni Barwiński. W sportowych opracowaniach kojarzy się Go głównie z okresem gry w Tarnovii, z której w 1947 r. został wyłuskany przez ówczesnego trenera kadry Wacława Kuchara do reprezentacji Polski.
Znałem kiedyś /już nie żyje/, starszego i niezmiernie sympatycznego fana Tarnovii /tam byli w dawnych czasach sami "fani"/, który z pełnym przekonaniem twierdził, że Antoni Barwiński zakończył karierę w dniu swojego odejścia z Tovii. Kiedy okazywałem mu sprawozdania z gazet i zdjęcia Pana Antoniego w biało - niebieskich barwach Unii, zapewniał, że to przypadkowa zbieżność nazwisk, a i podobnych ludzi na świecie nie brakuje.
Nawet przy tym okularów nie zakładał, albo wręcz twierdził, że je zapomniał, a robił to z daną dawnym czasom elegancją i dowcipem.
Do dzisiaj słyszę ten Jego miły "lwowski" zaśpiew i nieco rzewną nutkę przy wymawianiu nazwiska niewątpliwego idola wielu pokoleń Tarnovii;
Wróćmy jednak do Antoniego Barwińskiego: w reprezentacji zadebiutował w meczu z Rumunią. Później, aż do 1950 r. wystąpił łącznie 17 razy z orzełkiem na piersi !. Grał na prawej obronie.
Podobno rekomendował go do drużyny narodowej sam Henryk Reyman, wielki Wiślak, znakomity napastnik. Starsi kibice pamiętają zapewne jedną z jego "ksywek" - Tank Wisły, czyli /trochę z rosyjskiego/ czołg Wisły.
W jakimś meczu z zespołem z Rumunii tak mocno uderzył w piłkę, że ta wraz z bramkarzem, który ofiarnie przyjął ją na ciało, wpadła do bramki. Po chwili w siatce leżeli wespół bez czucia i bez świadomości: sflaczała piłka i nieprzytomny golkiper.
Myślę, że Reyman, jako całą duszą krakowski "Wiślak" przewidział, że A. Barwiński będzie w przyszłości występował w barwach Jaskółek i stąd też wzięła się ta Jego rekomendacja dla tarnowskiej legendy do reprezentacji.
Zresztą i Wy powinniście pamiętać Pana Antoniego, zmarł bowiem nie tak dawno, bo w 2005 r. /miał wtedy 82 lata/, i wielokrotnie pojawiał się na meczach Unii. Spiker zawodów niejednokrotnie go witał przy różnych okazjach, tak że i My mogliśmy posiedzieć obok tego wielkiego piłkarza.
I chociaż jak się rzekło, polscy kibice pamiętają Go głównie jako zawodnika Tarnovii, to fakt pozostaje faktem - grał również w biało - niebieskich barwach i dla Naszego klubu !!!.
Nie mogę sobie w tym momencie odpuścić małego wtrętu. Oto czasem nie jest ważne tylko to, gdzie kogoś powołują, ale istotne jest też, kto to robi.
Barwińskiego do reprezentacji kraju powołał Wacław Kuchar. Cóż to była za postać, w głowie się nie mieści !!!. Oczywiście sport nie był jeszcze tak "wyspecjalizowany" jak obecnie, ale co było udziałem Kuchara przechodzi chyba ludzkie wyobrażenie. Oczywiście był reprezentantem Polski w piłce nożnej i to ponad 20 razy, w tym reprezentował polską piłkę na Olimpiadzie w Paryżu w 1924 r.
Poza tym był uczestnikiem Mistrzostw Europy w łyżwiarstwie szybkim w 1925 r. ! Był wielokrotnym reprezentantem Polski w hokeju na lodzie, w tym z niemałym sukcesem - wicemistrzostwem Starego Kontynentu ! Był też ze swoją ukochaną Pogonią Lwów mistrzem Polski w latach trzydziestych ub. stulecia.
Jeśli ktoś myśli, że to wszystko, na co Go było stać to się grubo myli !. Był wielokrotnym reprezentantem Polski w lekkoatletyce /!/, i wielokrotnym mistrzem kraju w jej różnych dyscyplinach, m.in. w biegu na 400 m przez płotki, w 10 -boju, czy w skoku wzwyż !!! Uff - i właśnie dzięki decyzji takiego człowieka w kadrze znalazł się Barwiński, póżniejsza "tarnowska Jaskółka" !!!.
Myślę, że w dobie pisania blogów, nie miałby tyle czasu na rozwijanie swoich niepospolitych talentów.
1/. Witam sympatyków piłki nożnej w ogólności, a kibiców ZKS UNIA TARNÓW, w szczególności.
Zapraszam Was w podróż do lat świetności tego klubu. Wspomnienia spisywać będę pod znanym Wam z klubowego forum nickiem "Jaskółka z Krakowa".
Przy moich wspominkach opieram się m.in. na notatkach i pamięci własnej oraz najbliższych i znajomych, a to - jak wiadomo - sfera zawodna.
Oprócz gwarantowanych emocji i miłych przeżyć, mogą więc pojawić się i potknięcia, które - mam nadzieję - zostaną szybko zapomniane.
W odniesieniu do starszych okresów posiłkuję się głównie wspomnieniami Praszczurów, jako że przywiązanie do biało -niebieskich barw, to u nas sprawa nieomal rodowa. Wiele o minionych latach przekazywał mi podczas uroczych pogawędek nieodżałowany wychowawca młodzieży, wielki sympatyk Klubu - ś.p. prof. Stefan Kowal. Często też na poszczególnych meczach chłonąłem wspominki o dawnych meczach, zawodnikach, związanych z nimi anegdotach od "starych" kibiców, których nazwisk nawet nie pomnę, a i w większości nie znałem.
Swoją rolę odegrają również pożółkłe wycinki z gazet, niestety zachowane w formie niejednokrotnie uniemożliwiającej identyfikację prasowych tytułów. Najczęściej były to wycinki z krakowskiego, wspaniałego "Tempa", dobrze prowadzonych działów sportowych "Gazety Krakowskiej" i "Dziennika Polskiego", czy też lokalnych "Azotów" /mam nadzieję, że nie pomyliłem tytułów/. Przeniosłem je do zeszytów, w miarę możliwości starając się je po latach zweryfikować.
Do spisania wspomnień zachęciły mnie Wasze liczne e - maile, kierowane na adres tulumx@interia.pl. To także odpowiednia okazja, by podziękować Wam za życzliwość i wiele serdeczności, którymi swoje wiadomości opatrzyliście.
Ale pamiętajcie - to moja, czysto subiektywna "historia" Jaskółek. To historia widziana moimi oczami, a więc nie jest to obiektywna monografia, czy tego typu opracowanie !. Ot, takie gaworzenie starego kibica...
Czas więc nabrać powietrza w płuca i ... "Do boju Jaskółki".
Skupię się na rozgrywkach II - go ligowych /podług obecnej nomenklatury I - szo ligowych/, a to oznacza, że przenosimy się do końcówki lat 50 -tych.
Wam - żyjącym w XXI wieku, młodym fanom Unii Tarnów, zapewne trudno sobie wyobrazić, że w dziejach Ziemi były w ogóle jakieś lata 50 - te, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że były !
A poza tym zapewniam też, co pewnie poniektórych wprawi już w stan pełnego zadziwienia, że nie była to epoka przedlodowcowa, a po ulicach Tarnowa nie goniły owłosione mamuty.
Założonemu w 1928 r. klubowi przez wiele lat nie było sądzone cieszyć się z awansu do II ligii piłkarskiej.
Jeszcze w połowie lat 50 - tych, awans do II ligi wydawał się mrzonką niepoprawnych fanów. Ale im bliżej końca dekady, tym nadzieje rosły.
W 1957 r. awans był już na wyciągnięcie ręki. Jaskółki wygrały wschodnią grupę ligi okręgowej /według mojej wiedzy rezerwy innych klubów nie mogły awansować, bo w przeciwnym razie Unia musiałaby wówczas uznać wyższość rezerw Cracovii, która zameldowała się na 1 miejscu/.
W tym zakończonym historycznym sukcesem sezonie 1957r., Unia odnotowała następujące wyniki:
- dwie porażki z Bieżanowianką Kraków 1:2 /bramka Kalemba/ i 0:1. Z tą Bieżanowianką to była o tyle ciekawa historia, że ten wybitnie "nie leżący" Unii zespół zakończył rozgrywki na ... przedostatnim miejscu;
- wygrana z Sandecją2:0 /1:0/, po trafieniach Nowaka i Jurkiewicza oraz pogrom Sandecji Nowy Sącz w rewanżu 9 : 2 /4:0 /!!!/, łupem bramkowym podzielili się Witek /3 gole/ oraz po jednym Grad, Białas, Barwiński, Kalemba oraz chyba Nowak i Jurkiewicz;
-zwycięstwo nad CWKS I B /rezerwy Wawelu Kraków/ 1:0 /Kalemba/ i przegrana 3:4 /niestety tutaj mam lukę w nazwiskach zdobywców goli/;
-zwycięstwa ze Spartą Okocim /Okocimski/ 2:0 /Barwiński i Białas/ oraz ponownie 2:0 /Nowak, Jurkiewicz/;
-wygrana z rezerwami Cracovii3:2 /0:0/ /Grad, Walkiewicz, Witek/, niestety nie znalazłem dotychczas wyniku drugiej potyczki;
-remis z Prokocimiem0:0 i wygrana 1:0 /Białas/;
-pokonanie Dąbskiego 3:1 /1:0/ /Barwiński, Kalemba, Białas/ i remis 2:2 /1:2/ /Wilk, Witek/;
-remis z lokalnym rywalem Metalem1:1/ Białas/ i wygrana 1:0 /0:0/ /Grad/;
-dwa zwycięstwa z Hutnikiem Nowa Huta2:0 /0:0/ /Białas, Kalemba/ i 1:0 /Wilk/;
-remis z Tarnovią1:1 /1:1//Nowak/ i bolesna porażka 3:5 /2:3/ /Białas, R. i J. Nowakowie/ /że też ta informacja musiała się zachować, a nie zaginęła z wieloma innymi !/;
-wygrana z Kablem2:0 /Witek, Białas/ i remis 1:1 /brak nazwiska zdobywcy gola/.
Rzuca się w oczy nieprawdopodobna regularność w zdobywaniu bramek przez Stanisława Białasa, który w tym sezonie zasłużył w pełni na miano superstrzelca !!!.
Na liście strzelców nie znaleźli się, ale swój wkład w sukces mieli jeszcze m.in.Grad, Leśniak, Żywiec, Mazurek /któremu wkrótce kierownictwo krakowskiego Wawelu zafundowało w nagrodę eleganckie wdzianko w kolorze ... khaki; a że nic nie ma za darmo, równocześnie z mundurkiem powołano naszego znakomitego obrońcę do odbycia służby wojskowej/, Dęboś i Biel.
Po tym sukcesie Jaskółki od historycznego awansu dzielił m.in. dwumecz z najlepszą drużyną grupy zachodniej, czyli naszą imienniczką z Oświęcimia.
Mecz w Oświęcimiu nieopierzone Jaskółki przegrywają 1 : 3 /0 : 2/, a bramkę przedłużającą nadzieje w tym spotkaniu zdobył Bolesław Kalemba.W rewanżu wygraliśmy 1 : 0 /0:0/, a gola zdobył Alojzy Witek !!!. Ta wygrana z nadzwyczaj mocnym rywalem pokazała, że w Unii tkwił już wtedy niemały potencjał.
Wygrana z Oświęcimiem w świetle wówczas obowiązującego regulaminu oznaczała jedno: trzeci mecz, rozstrzygający o awansie do dalszych baraży. Oczywistym było, że wygra go Unia, ale dla kibiców obydwu drużyn nie było sprawą obojętną, czy będzie to Unia z Tarnowa, czy też z Oświęcimia.
Do walki, o być albo nie być, doszło na neutralnym boisku w Krakowie. Jaskółki nie były jeszcze przygotowane na udźwignięcie tego ciężaru - przegraliśmy 0 : 2, ale opór jaki zespół postawił rywalowi był niesamowity, jako że w normalnym czasie gry na tablicy wyników widniał rezultat 0:0 !.
Po takich bojach można było śmiało powiedzieć: chwała zwycięzcom, ale i zwyciężonym.
Ziarno zostało rzucone i niedługo miało zakiełkować.
Entuzjazmu w tarnowskiej Unii nie brakowało, działacze poszli za ciosem, a i sami piłkarze poczuli wreszcie smak walki o wyższe cele.
Pod koniec lat 50 - tych byliśmy świadkami sukcesywnie przeprowadzanych istotnych wzmocnień podstawowego składu. To w tamtym okresie biało - niebieskie barwy przywdziewali po raz pierwszy piłkarze, którzy już niedługo mieli stać się architektami nie tylko awansu do II ligi, ale graczami, którzy na tej wysokiej klasie rozgrywek odcisnęli piętno swoich talentów.
Byli to m.in. Ryszard Spodzieja, Reinhold Guzy i Rufin Dubiel, którzy przyszli do Unii w 1958 r. ze Sparty Lubań /kontynuatorki tradycji Spójni Lubań/, następnie Leon Palemba, który pojawił się u nas rok później /to także były gracz Sparty/, czy też wreszcie Wiesław Rusinek, ściągnięty w 1958 r. z Dąbskiego Kraków. Wybiegając w przyszłość dodać należy, że Spodzieja i Rusinek byli naszymi najlepszymi strzelcami w II -go ligowych rozgrywkach !.
Mam odnotowaną rozmowę z jednym ze starszych kibiców Jaskółek, który z kolei wspominał często powtarzaną przez Leona Palembę historię pochodzącą jeszcze z okresu, kiedy bronił on barw Sparty.
Oto w 1956 r. Lubań stanął przed olbrzymią szansą awansu do II ligii, wygrywając rozgrywki w swojej grupie III ligii. W decydującym meczu Sparta pokonała Podlesiankę Podlesie 4 : 1, w obecności 12 tysięcy widzów /!!!/ i stała się beniaminkiem II-go ligowych zawodów !!!!.
Jedną z bramek strzelił późniejszy Unista - Spodzieja, który w ogóle należał do najlepszych snajperów Sparty i wraz z Guzym, Palembą, czy Dubielem przyczynił się w olbrzymim stopniu do awansu swojej ówczesnej drużyny.
Dalej Palemba wspominał, że rozentuzjazmowany tłum dosłownie przeniósł na rękach wszystkich pilkarzy do miejscowej restauracji. Przed lokalem stanęli funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, by Panom Piłkarzom i szczęśliwcom, którym udało się wtargnąć do wnętrza knajpy, nikt nie przeszkadzał w zasłużonym konsumowaniu owoców zwycięstwa.
Podobno przy konsumpcji przeważał jeden owoc, ale jego marki nie odnotowałem.
Co oczywiste, było radośnie i spontanicznie, a zmęczonych zapewne wyłącznie trudami meczu piłkarzy, równie zmęczony trudami dopingowania tłum odniósł do domów. Podobno doszło przy tym do drobych i nieistotnych pomyłek i nie każdy zawodnik został odstawiony do swojego łóżka, ale któż w chwilach tryumfu zwracałby uwagę na niuanse.
Niektórym też ponoć po drodze przepadły buty i części przyodzienia, ale któżby się i tym przejmował - zespół za awans dostał zegarki i materiały na uszycie sobie ubrań. Tak to wtedy wyglądało !.
Pierwszy sezon w II lidze był dla Sparty udany, a "nasz" Spodzieja strzelił 6 goli, tyle samo w kolejnym sezonie.
Ten drugi sezon w II -ej lidze okazał się jednak dla Sparty feralny, a - tak to już bywa w życiu - korzystny dla innych, w tym dla Unii. Oto Sparta "zaczęła robić bokami" finansowo, bo krach z pieniędzmi to nie wymysł naszych czasów.
Zespół Sparty się rozleciał, a operatywni działacze Jaskółek ściągnęli do naszego klubu wspomnianych: Spodzieję, Dubiela /późniejszego wieloletniego działacza Unii/, Guzego i Palembę.
Po mieście chodziły słuchy, że podobno zakusy Unii były większe, ale transferami nie objęto wielce utalentowanego bramkarza Konarskiego, który ze Sparty trafił na I -szo ligowe boiska do szczecińskiej Pogonii, ani też Zawki, którego opiekuńczymi skrzydłami objął II -go ligowy klub z Gorzowa.
W Unii postanowiono pójść za ciosem. Kolejny sezon w klasie okręgowej, czyli rok 1958, to pasmo sukcesów.
Jeden z bohaterów poprzednich rozgrywek - Alojzy Witek nie spuszczał z tonu. Prawie w każdym spotkaniu rozgrywanym w 1958 r. w tabeli strzelców, lub w rubryce "asysta" można było znaleźć Jego nazwisko. Na dobre w skład zespołu wkomponował się Wiesław Rusinek, który wraz z Witkiem, Spodzieją i Dubielem siał postrach w szeregach przeciwników.
O możliwościach tych graczy i ich kolegów niech świadczy to, że w 22 rozegranych w 1958 r. meczach, tylko w 3 /słownie trzech !/ spotkaniach, Unia nie zdobyła żadnego gola !!!.
Tak wysoko postawiła naszym napastnikom poprzeczkę jedynie obrona dwóch walczących z Unią o awans zespołów: dwukrotnie Kabla /dwa remisy po 0:0/ i jeden raz rezerw Wisły /porażka na wyjeździe 0:2/.
Siła rażenia Jaskółek była więc przednia.
W tej sytuacji warto przypomnieć dokonania Witka i innych zawodników z tamtego okresu.
I tak z tych notatek, którymi dysponuję wynika, że Witek strzelał gole m.in. w meczach z: Bocheńskim u siebie /5 : 1 dla Unii, 4 bramki Rusinka !/, w dwukrotnie zremisowanych po 1: 1 meczach z Hutnikiem Nowa Huta,rezerwami Wisły u siebie /2: 0, drugi gol to zasługa
oczywiście Rusinka/,Prokocimiem, u siebie /4 :1, pozostałe 2 gole to, jakże by inaczej...Rusineki jeden gol to strzał Walkiewicza/,Okocimskim/4 : 0, aż 2 gole,
pozostałe zdobyli Dubiel i Spodzieja,Metalem Tarnów/ 3: 0 na wyjeździe, 2 gole Rufina Dubiela/, Dalinem/6 : 0 u siebie - Witek zdobył 2 gole, tyle samo, czyli 2 gole Nowak, po jednym Rusinek i Dubiel oraz 2: 0 na
wyjeździe / drugiego gola zdobył Spodzieja/ i - co jakże cenne, w meczu derbowym z Tarnovią na wyjeździe /2 : 1, drugi gol to zasługa superstrzelcaRusinka/.
Ponieważ w pozostałych meczach, w których Witek wyjątkowo nie wpisywał się na listę strzelców, Unia z reguły też wygrywała, nie może dziwić fakt, że znowu zostaliśmy mistrzem naszej grupy !!!. To był 1958r. ! - warto zapamiętać.Na ten kolejny historyczny sukces zapracowali oprócz Witka m.in.:Leśniak, Bernak, Barwiński, Żywiec, Kuciewicz, Tyliszczak, Guzy, Nowak, Wilk, Dubiel, Walkiewicz, Rusinek, Białas, Spodzieja i Kalemba.
Subskrybuj:
Posty (Atom)