6/ 1959 r. - II LIGA - 2 Kolejka
Sezon
1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !2
kolejka : WAWEL KRAKÓW - UNIA TARNÓW
Kolejny
rywal tarnowskiej Unii był niewątpliwie zespołem po tzw.
przejściach. W grodzie Kraka zapomniano już o nieodległych
czasach, kiedy to OWKS Kraków należał do wojskowych mocarzy w
polskim sporcie. Tłuste lata przypadły zwłaszcza na okres 1948 -
1953 r., a ich apogeum stanowiło zdobycie tytułu wicemistrza kraju
w piłce nożnej.
Czasem tak w życiu bywa, że największy sukces
szybko przemienia się w największą klęskę.
I tak stało się
w przypadku Wawelu. Podobno bezsporne sukcesy tego klubu zaczęły spędzać sen z oczu kierownictwa Centralnego Wojskowego Klubu
Sportowego, czyli obecnej Legii Warszawa.
Najlepszym środkiem na
odzyskanie spokojnego snu okazała się reorganizacja i de facto ...
likwidacja OWKS Kraków !. Warszawa okazała dość
specyficzne miłosierdzie dla zbyt hardego konkurenta z
prowincji i zgodziła się uczynić z niego... filię CWKS
Legia - ot, takie zamorskie terytorium !. Dopiero w 1957 r. powrócono do historycznych korzeni i klub
mógł kontynuować działalność znowu jako WKS Wawel Kraków.
W
1959 r. Wawel dysponował solidnym, drugoligowym składem. Jak
przystało na klub wojskowy, duży nacisk kładł nie tylko na wynik
sportowej rywalizacji, ale też na wpajanie młodym ludziom ogólnie
przyjętych wartości i kształtowanie postaw patriotycznych. Na
trybunach zasiadali często wojskowi notable i ich rodziny. Niekiedy
prowadziło to do sytuacji, których można było ze świecą szukać
na innych stadionach. Problem chuligaństwa na meczach to sprawa
wcale nie nowa, znana też i ówczesnym realiom i myślę, że
będzie i o tym sposobność pogawędzić.
Wspominam o tym, albowiem
kilka kolejek po meczu Wawelu z Unią, na krakowskim stadionie
doszło do próby oceny pracy sędziego bynajmniej nie przez
kwalifikatora, ale przez jednego z krewkich kibiców najwyraźniej
niezadowolonego z pracy arbitra.
Schodzący do szatni sędzia
pewnie ze zdumieniem skonstatował, że ... urosła mu trzecia noga,
co nawet jak na warunki krakowskie wydawało się być nadmierną
ekstrawagancją.
Nie wiem, czy sędzia uspokoił skołatane serce,
gdy odkrył, że trzecia noga nie należy do niego, ale do
miejscowego kibica, który najwyraźniej zmierzał do obalenia
arbitra na murawę. Podłożenie nogi sędziemu nie uszło
uwadze piłkarzy Wawelu, którzy sprawnie rozplątali obu
gentelmenów, po czym jednego z nich /na szczęście nie doszło do
pomyłki/, wyprowadzili poza obręb stadionu. W akcji desantowej
wyróżnił się bramkarz Pająk, ale kroniki milczą, czy otrzymał
za to dodatkową przepustkę.
Mecz Wawel - Unia przyszło
oglądnąć 5 tysięcy fanów kopanej. Unia
zagrała w składzie: Czekanowski, Tyliszczak, Białas, Palemba,
Guzy,Nowak, Witek, Czarnecki, Rusinek, Dubiel, Spodzieja,
a to oznaczało tylko jedną zmianę w porównaniu z pierwszym meczem
- za Kuciewicza zagrał bardziej doświadczony Palemba.
Gra
Unii do przerwy wszystkich zaskoczyła.
Jaskółki wcale nie
zamierzały się bronić, czym wprawiły w zakłopotanie wojskowych
strategów. Podług wojskowych map i podręczników zespół
przyjeżdżający, na dodatek będący beniaminkiem, winien nie
wychylać się z okopów. Tymczasem Unia nie tylko nie czaiła się w
swoim szańcu, ale nawet przysposabiała się do ostrzału miejscowej
bramki.
Na koncie Jaskółek odnotowano wiele składnych,
ofensywnych akcji. Swoje szanse na zdobycie gola mieli m.in. Dubiel
i Witek,
ale ich nie wykorzystali.
W pozostałych przypadkach niezawodnie
spisywała się obrona gospodarzy. Jaskółki, mimo że w pierwszej
połowie wyraźnie dominowały na boisku, nie potrafiły
zdyskontować
swojej wyższości i po
45 minutach był bezbramkowy remis.
Jeśli
ktoś mógł w związku z tym głęboko odetchnąć, to napewno byli
to fani Wawelu.
Prawie wszystko zaczyna się i kończy w szatni.
Jeśli zachowuje się reguły i przepisy, meczu nie można wygrać
przed jego rozpoczęciem. Osobiście jednak uważam, że odwrotna
sytuacja jest możliwa - mecz można przegrać
w szatni.
Z treści
odręcznych notatek poczynionych na wyciętym z gazety sprawozdaniu
z tego meczu wnoszę, że taka właśnie sytuacja przydarzyła się
Unii w Krakowie.
Trener Jaskółek uznał, że kolejne 45 minut
meczu należy poświęcić na obronę wyniku. Zespół wyraźnie cofnął się i
wszystkie swoje siły podporządkował destrukcji.
Nawet nasz supersnajper - Rusinek, otrzymał zadanie wspierania
kolegów z defensywy, ale w nowej roli nie czuł się chyba najlepiej.
Była to woda na młyn doświadczonego Wawelu. Nazbyt często pod
naszą bramką zaczął
dzwonić dzwonek alarmowy, ale nie
wyciągnięto z tego wniosków.
Szczególnie wiele do myślenia
powinna dać sytuacja z 52 minuty, kiedy to Szola wyszedł na pozycję
sam na sam z naszym bramkarzem, ale czujność i refleks
Czekanowskiego
zapobiegły
stracie gola.W
75 minucie nikt już jednak nie obronił Jaskółek przed utratą
bramki.Danielowski
z zimną krwią wykorzystał chwilę nieuwagi obciążonych ponad
miarę obrońców i z bliska wpakował piłkę do naszej siatki
!.
Wawel wyszedł na prowadzenie !.
I dopiero wtedy Unia
zaczęła grać piłkę, do której była najbardziej predystynowana.
Jaskółki rzuciły się do odrabiania strat i do ataku, a rozwój
sytuacji potwierdził nasze niemałe w tym elemencie gry możliwości.
W 80 minucie okazało się, że Pająk potrafi nie tylko wyprowadzać
niesfornych kibiców ze stadionu, ale umie - i to jak ! - wyprowadzić
swój zespół z opałów. Jego obrona potężnego uderzenia
Spodzieji
była rewelacyjna i skuteczna.
Jeszcze Rusinek
spróbował szczęścia strzałem z dalszej odległości, ale piłka
minimalnie przeszła obok słupka.
Sędzia zakończył mecz,
Unia przegrała 0 : 1.
Na pociechę dla pokonanych zostały świetne recenzje.
Opinia
mediów i obiektywnych kibiców była jednomyślna - beniaminek
zasłużył swoją postawą na remis.
Piłkarze Unii, pomimo
porażki, wracali do domu z podniesionymi głowami, podobnie jak i
kibice, którzy na dodatek wierzyli, że podobnego błędu
taktycznego,
jak na Wawelu, w przyszłości już nie powtórzymy !.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz