niedziela, 29 grudnia 2013

6/ 1959 r. -  II LIGA - 2 Kolejka

Sezon 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !2 kolejka :  WAWEL KRAKÓW - UNIA TARNÓW
Kolejny rywal tarnowskiej Unii był niewątpliwie zespołem po tzw. przejściach. W grodzie Kraka zapomniano już o nieodległych czasach, kiedy to OWKS Kraków należał do wojskowych mocarzy w polskim sporcie. Tłuste lata przypadły zwłaszcza na okres 1948 - 1953 r., a ich apogeum stanowiło zdobycie tytułu wicemistrza kraju w piłce nożnej.
Czasem tak w życiu bywa, że największy sukces szybko przemienia się w największą klęskę.

I tak stało się w przypadku Wawelu. Podobno bezsporne sukcesy tego klubu zaczęły spędzać sen z oczu kierownictwa Centralnego Wojskowego Klubu Sportowego, czyli obecnej Legii Warszawa.
Najlepszym środkiem na odzyskanie spokojnego snu okazała się reorganizacja i de facto ... likwidacja OWKS Kraków !. Warszawa okazała dość specyficzne miłosierdzie dla zbyt hardego konkurenta z prowincji i zgodziła się uczynić z niego... filię CWKS Legia - ot, takie zamorskie terytorium !. Dopiero w 1957 r. powrócono do historycznych korzeni i klub mógł kontynuować działalność znowu jako WKS Wawel Kraków.

W 1959 r. Wawel dysponował solidnym, drugoligowym składem. Jak przystało na klub wojskowy, duży nacisk kładł nie tylko na wynik sportowej rywalizacji, ale też na wpajanie młodym ludziom ogólnie przyjętych wartości i kształtowanie postaw patriotycznych. Na trybunach zasiadali często wojskowi notable i ich rodziny. Niekiedy prowadziło to do sytuacji, których można było ze świecą szukać na innych stadionach. Problem chuligaństwa na meczach to sprawa wcale nie nowa, znana też i ówczesnym realiom i myślę, że będzie i o tym sposobność pogawędzić.

Wspominam o tym, albowiem kilka kolejek po meczu Wawelu z Unią, na krakowskim stadionie doszło do próby oceny pracy sędziego bynajmniej nie przez kwalifikatora, ale przez jednego z krewkich kibiców najwyraźniej niezadowolonego z pracy arbitra.
Schodzący do szatni sędzia pewnie ze zdumieniem skonstatował, że ... urosła mu trzecia noga, co nawet jak na warunki krakowskie wydawało się być nadmierną ekstrawagancją.

Nie wiem, czy sędzia uspokoił skołatane serce, gdy odkrył, że trzecia noga nie należy do niego, ale do miejscowego kibica, który najwyraźniej zmierzał do obalenia arbitra na murawę. Podłożenie nogi sędziemu nie uszło uwadze piłkarzy Wawelu, którzy sprawnie rozplątali obu gentelmenów, po czym jednego z nich /na szczęście nie doszło do pomyłki/, wyprowadzili poza obręb stadionu. W akcji desantowej wyróżnił się bramkarz Pająk, ale kroniki milczą, czy otrzymał za to dodatkową przepustkę.

Mecz Wawel - Unia przyszło oglądnąć 5 tysięcy fanów kopanej.
Unia zagrała w składzie: Czekanowski, Tyliszczak, Białas, Palemba, Guzy,Nowak, Witek, Czarnecki, Rusinek, Dubiel, Spodzieja, a to oznaczało tylko jedną zmianę w porównaniu z pierwszym meczem - za Kuciewicza zagrał bardziej doświadczony Palemba. 

Gra Unii do przerwy wszystkich zaskoczyła.
Jaskółki wcale nie zamierzały się bronić, czym wprawiły w zakłopotanie wojskowych strategów. Podług wojskowych map i  podręczników zespół przyjeżdżający, na dodatek będący beniaminkiem, winien nie wychylać się z okopów. Tymczasem Unia nie tylko nie czaiła się w swoim szańcu, ale nawet przysposabiała się do ostrzału miejscowej bramki.
Na koncie Jaskółek odnotowano wiele składnych, ofensywnych akcji. Swoje szanse na zdobycie gola mieli m.in.
Dubiel i Witek, ale ich nie wykorzystali.

W pozostałych przypadkach niezawodnie spisywała się obrona gospodarzy. Jaskółki, mimo że w pierwszej połowie wyraźnie dominowały na boisku, nie potrafiły
zdyskontować swojej wyższości i
po 45 minutach był bezbramkowy remis.

Jeśli ktoś mógł w związku z tym głęboko odetchnąć, to napewno byli to fani Wawelu.
Prawie wszystko zaczyna się i kończy w szatni. Jeśli zachowuje się reguły i przepisy, meczu nie można wygrać przed jego rozpoczęciem. Osobiście jednak uważam, że odwrotna sytuacja jest możliwa - mecz można przegrać
w szatni.

Z treści odręcznych notatek poczynionych na wyciętym z gazety sprawozdaniu z tego meczu wnoszę, że taka właśnie sytuacja przydarzyła się Unii w Krakowie.

Trener Jaskółek uznał, że kolejne 45 minut meczu należy poświęcić na obronę wyniku. Zespół wyraźnie cofnął się i
wszystkie swoje siły podporządkował destrukcji.

Nawet nasz supersnajper - Rusinek, otrzymał zadanie wspierania kolegów z defensywy, ale w nowej roli nie czuł się chyba najlepiej. Była to woda na młyn doświadczonego Wawelu. Nazbyt często pod naszą bramką zaczął
dzwonić dzwonek alarmowy, ale nie wyciągnięto z tego wniosków.

Szczególnie wiele do myślenia powinna dać sytuacja z 52 minuty, kiedy to Szola wyszedł na pozycję sam na sam z naszym bramkarzem, ale czujność i refleks Czekanowskiego zapobiegły stracie gola.W 75 minucie nikt już jednak nie obronił Jaskółek przed utratą bramki.Danielowski z zimną krwią wykorzystał chwilę nieuwagi obciążonych ponad miarę obrońców i z bliska wpakował piłkę do naszej siatki !.
Wawel wyszedł na prowadzenie !.
I dopiero wtedy Unia zaczęła grać piłkę, do której była najbardziej predystynowana. Jaskółki rzuciły się do odrabiania strat i do ataku, a rozwój sytuacji potwierdził nasze niemałe w tym elemencie gry możliwości.

W 80 minucie okazało się, że Pająk potrafi nie tylko wyprowadzać niesfornych kibiców ze stadionu, ale umie - i to jak ! - wyprowadzić swój zespół z opałów. Jego obrona potężnego uderzenia Spodzieji była rewelacyjna i skuteczna.

Jeszcze Rusinek spróbował szczęścia strzałem z dalszej odległości, ale piłka minimalnie przeszła obok słupka.

Sędzia zakończył mecz, Unia przegrała 0 : 1. Na pociechę dla pokonanych zostały świetne recenzje.
Opinia mediów i obiektywnych kibiców była jednomyślna - beniaminek zasłużył swoją postawą na remis.
Piłkarze Unii, pomimo porażki, wracali do domu z podniesionymi głowami, podobnie jak i kibice, którzy na dodatek wierzyli, że podobnego błędu
taktycznego, jak na Wawelu, w przyszłości już nie powtórzymy !.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz