4/ OKOLICZNOŚCI TOWARZYSZĄCE AWANSOWI Z 1958 r.
Co złożyło się na
ten pierwszy w historii klubu sukces z 1958 r. ?.
Napewno wiele
czynników, ale w pierwszej kolejności sprowadzało się to do
właściwych ludzi na właściwych miejscach i to zarówno na, jak i
poza boiskiem.
Szczęśliwym trafem Unia miała wówczas wsparcie,
można by rzec typu "ziemia - powietrze", a precyzyjniej
rzecz ujmując "ziemia - niebo".
Za sprawny bieg spraw
ziemskich odpowiadać miał sztab oddanych działaczy - pasjonatów,
kierowany przez nowego Dyrektora "Azotów" /od 1958 r./, a
zarazem Prezesa Klubu - Stanisława
Opałko.
Przychylność niebios gwarantował natomiast Proboszcz
ks. Stanisław Indyk,
który jednak jak najbardziej stąpał i po ziemi. Ten ksiądz z
powołania, a społecznik z wyboru, stał się wielkim sympatykiem
Jaskółek i postacią w swoim środowisku nadzwyczaj lubianą i
szanowaną. Do legendy przeszła Jego finansowa pomoc w wykupieniu
piłkarzy ze Sparty Lubań.
Od tego czasu mój kuzyn i cała Jego
familia jeździli na Msze św. celebrowane przez Ks. Proboszcza z
drugiego krańca miasta. Kuzyn opowiadał, że koincydencja Mszy i
meczu była niemożliwa: ich terminy nie mogły się nałożyć na
siebie. Wiele lat później mój znajomy opowiadał, że kiedyś
zażartował w obecności ks. Stanisława, iż w razie nałożenia
się terminów, szukałby Go raczej na stadionie. Ponoć
zainteresowany protestował w sposób umiarkowany.
Tacy ludzie tworzyli piękną atmosferę wokół i na
boisku.
Dzięki tym i wielu bezimiennym osobom, także i w
składzie Jaskółek znaleźli się właściwi piłkarze, o
nietuzinkowych umiejętnościach. Budowana z wizją i konsekwencją
drużyna nie zawiodła, a wszystkie podstawowe transfery okazały się
strzałami w przysłowiową "10" - tkę.
Poruszanie się po ówczesnym
transferowym rynku chyba do łatwych nie należało, o czym świadczą
perypetie pewnego działacza Cracovii, opisane w jakiejś prasowej
notce, która wpadła mi w ręce. Imć Jegomość stał się postacią medialną dzięki temu, że ówczesny
Wydział Gier i Dyscypliny PZPN nałożył na Niego 2 - letnią
banicję, obejmującą zakaz pełnienia wszelkich funkcji we władzach
klubu za - jak to określono- "udział w próbie kaperowania
graczy Budowlanych Opole - Stemplowskiego i Jarka". Dodajmy:
Engelbert Jarek i Franciszek Stemplowski byli to znakomici
ekstraklasowi piłkarze.
Ojcem sukcesu Unii były i "Azoty",
o których rozwoju szeroko rozwodziła się ówczesna prasa.
Sprawowały one naturalny wówczas mecenat nad klubem.
Na
przełomie 1958 / 1959 r. Azoty stały się znanym w kraju
producentem półsurowca włókna stilonowego, zakończono też I
etap budowy wytwórni kaprolaktamu. Trwała udana
kooperacja z
innymi zakładami, choćby Gorzów przerabiał nasze produkty na
przędzę.
Szerokim echem odbił się pomysł matowienia surowca,
nasze dziewczyny ponoć piszczały z radości, bo zapowiadało to
pojawienie się na rynku matowych pończoch ! /piszę "ponoć",
bo w matowych pończochach na codzień nie chodziłem/.
Głównie
piszczeli jednak chłopi /ale głównie ci mniej
ekologiczni/, bo na rynek zasuwały sztuczne nawozy azotowe.
Plany
były jeszcze większe - rozbudowę Azotów przewidziano na okres 7
lat, a koszt tego przedsięwzięcia wyceniono wówczas na 3 miliardy
złotych.
Na początku 1960 r. dzięki maszynom z Niemieckiej
Republiki Demokratycznej powstała nowa wytwórnia chloru, którego
produkowano 9 tys. ton, a docelowo miało być go 18 tys. ton.
Tak
więc klub miał oparcie w coraz mocniejszych i coraz bardziej
liczących się opiekuńczych Zakładach. To była podstawa, na
której przez dziesięciolecia budowano działalność Unii.
W
takiej sytuacji nie dziwi to, że 5 tysięcy kibiców Unii, raźno
maszerujących w
dniu 15 marca 1959 r. na
stadion, by obejrzeć inauguracyjny, drugoligowy mecz,
mogło mieć cichą nadzieję, że Jaskółki staną
się "czarnym koniem" rozgrywek. Już wkrótce miało się
okazać, że w przyrodzie wszystko jest możliwe: Jaskółki stały
się koniem, co w tym konkretnym przypadku mogło tylko radować.
Na
nową markę drużyny zapracować mieli w zasadzie ci sami zawodnicy,
którzy w tak efektownym stylu sięgnęli po II ligę.
Do
rywalizacji miał ich poprowadzić trener Czesław,
Michał Skoraczyński,
wojenny pseudonimem "Bereza". Oznaczało to, że z Unią
związała się kolejna nietuzinkowa osoba. Co paradoksalne, w
ówczesnych czasach nawet mijający Go kibice, czy podlegający Mu
piłkarze, mogli nie mieć pojęcia o wszystkich szczegółach Jego
zawiłego życia.
Owszem, wiedziano że był znanym trenerem
piłkarskim, wszak jeszcze w 1958 r. prowadził I - ligową Cracovię,
a wcześniej wraz z Graczem, krakowską Wisłę. Większe sukcesy
były jednak dopiero przed nim, jako że w 1966 r.
zdobył wicemistrzostwo Polski z krakowską Wisłą. To było w
okresie, kiedy już samodzielnie trenował ten klub /do 1967r./.
Ale
nie to przecież stanowiło o wyjątkowości tego człowieka. Co więc
skrywała Jego biografia ?. Otóż w tamtych czasach nie było w
zwyczaju szerzej podkreślać, że ktoś urodził się na ziemiach
należących niegdyś do Polski, konkretnie we Lwowie. Takie osoby
miały w swoich dowodach wpisane jako miejsce urodzenia ZSRR /Związek
Socjalistycznych
Republik Radzieckich/. A właśnie Czesław
Skoraczyński był rodowitym Lwowiakiem, a na dodatek zawodnikiem
legendarnej Pogonii Lwów. Zresztą specjalizował się nie tylko w
piłce nożnej, ale widziano Go też w
hokejowym towarzystwie. W
czasie wojny był członkiem polskiego ruchu oporu i za to dosięgła
Go ręka gestapo. Przeżył gehennę obozów koncentracyjnych w
Majdanku, Gross Rosen i Flossenbürgu !.
Po wojnie znalazł się w
Krakowie, jak wielu innych polskich tułaczy. Wszystko to spisał w
swojej książce "Żywe numery" i pewnie mocno przeżywał
fakt, że skutecznie zablokowano jej wydanie za Jego życia.
Wydano
ją dopiero po Jego śmierci, czyli po 1982 r. /zmarł w
Krakowie/.
Ci, którzy Go znali, wspominają pełnego optymizmu i
radości życia człowieka. I wypada tylko napisać po raz kolejny:
takich ludzi "miała" Unia Tarnów. I w takich też sprzyjających okolicznościach wykuto w 1958 r. historyczny awans do II ligi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz