niedziela, 29 grudnia 2013

4/ OKOLICZNOŚCI TOWARZYSZĄCE AWANSOWI Z 1958 r.


Co złożyło się na ten pierwszy w historii klubu sukces z 1958 r. ?.
Napewno wiele czynników, ale w pierwszej kolejności sprowadzało się to do właściwych ludzi na właściwych miejscach i to zarówno na, jak i poza boiskiem.
Szczęśliwym trafem Unia miała wówczas wsparcie, można by rzec typu "ziemia - powietrze", a precyzyjniej rzecz ujmując "ziemia - niebo".
Za sprawny bieg spraw ziemskich odpowiadać miał sztab oddanych działaczy - pasjonatów, kierowany przez nowego Dyrektora "Azotów" /od 1958 r./, a zarazem Prezesa Klubu -
Stanisława Opałko. Przychylność niebios gwarantował natomiast Proboszcz ks. Stanisław Indyk, który jednak jak najbardziej stąpał i po ziemi. Ten ksiądz z powołania, a społecznik z wyboru, stał się wielkim sympatykiem Jaskółek i postacią w swoim środowisku nadzwyczaj lubianą i szanowaną. Do legendy przeszła Jego finansowa pomoc w wykupieniu piłkarzy ze Sparty Lubań.
Od tego czasu mój kuzyn i cała Jego familia jeździli na Msze św. celebrowane przez Ks. Proboszcza z drugiego krańca miasta. Kuzyn opowiadał, że koincydencja Mszy i meczu była niemożliwa: ich terminy nie mogły się nałożyć na siebie. Wiele lat później mój znajomy opowiadał, że kiedyś zażartował w obecności ks. Stanisława, iż w razie nałożenia się terminów, szukałby Go raczej na stadionie. Ponoć zainteresowany protestował w sposób umiarkowany.

Tacy ludzie tworzyli piękną atmosferę wokół i na boisku.
Dzięki tym i wielu bezimiennym osobom, także i w składzie Jaskółek znaleźli się właściwi piłkarze, o nietuzinkowych umiejętnościach. Budowana z wizją i konsekwencją drużyna nie zawiodła, a wszystkie podstawowe transfery okazały się strzałami w przysłowiową "10" - tkę.

Poruszanie się po ówczesnym transferowym rynku chyba do łatwych nie należało, o czym świadczą perypetie pewnego działacza Cracovii, opisane w jakiejś prasowej notce, która wpadła mi w ręce. Imć Jegomość stał się  postacią medialną dzięki temu, że ówczesny Wydział Gier i Dyscypliny PZPN nałożył na Niego 2 - letnią banicję, obejmującą zakaz pełnienia wszelkich funkcji we władzach klubu za - jak to określono- "udział w próbie kaperowania graczy Budowlanych Opole - Stemplowskiego i Jarka". Dodajmy: Engelbert Jarek i Franciszek Stemplowski byli to znakomici ekstraklasowi piłkarze.
Ojcem sukcesu Unii były i "Azoty", o których rozwoju szeroko rozwodziła się ówczesna prasa. Sprawowały one naturalny wówczas mecenat nad klubem.
Na przełomie 1958 / 1959 r. Azoty stały się znanym w kraju producentem półsurowca włókna stilonowego, zakończono też I etap budowy wytwórni kaprolaktamu. Trwała udana
kooperacja z innymi zakładami, choćby Gorzów przerabiał nasze produkty na przędzę.

Szerokim echem odbił się pomysł matowienia surowca, nasze dziewczyny ponoć piszczały z radości, bo zapowiadało to pojawienie się na rynku matowych pończoch ! /piszę "ponoć", bo w matowych pończochach na codzień nie chodziłem/.
Głównie piszczeli jednak chłopi /ale głównie ci mniej ekologiczni/, bo na rynek zasuwały sztuczne nawozy azotowe.
Plany były jeszcze większe - rozbudowę Azotów przewidziano na okres 7 lat, a koszt tego przedsięwzięcia wyceniono wówczas na 3 miliardy złotych.
Na początku 1960 r. dzięki maszynom z Niemieckiej Republiki Demokratycznej powstała nowa wytwórnia chloru, którego produkowano 9 tys. ton, a docelowo miało być go 18 tys. ton.
Tak więc klub miał oparcie w coraz mocniejszych i coraz bardziej liczących się opiekuńczych Zakładach. To była podstawa, na której przez dziesięciolecia budowano działalność Unii.

W takiej sytuacji nie dziwi to, że 5 tysięcy kibiców Unii, raźno maszerujących
w dniu 15 marca 1959 r. na stadion, by obejrzeć inauguracyjny, drugoligowy mecz, mogło  mieć cichą nadzieję, że Jaskółki staną się "czarnym koniem" rozgrywek. Już wkrótce miało się okazać, że w przyrodzie wszystko jest możliwe: Jaskółki stały się koniem, co w tym konkretnym przypadku mogło tylko radować.

Na nową markę drużyny zapracować mieli w zasadzie ci sami zawodnicy, którzy w tak efektownym stylu sięgnęli po II ligę.
Do rywalizacji miał ich poprowadzić trener
Czesław, Michał Skoraczyński, wojenny pseudonimem "Bereza". Oznaczało to, że z Unią związała się kolejna nietuzinkowa osoba. Co paradoksalne, w ówczesnych czasach nawet mijający Go kibice, czy podlegający Mu piłkarze, mogli nie mieć pojęcia o wszystkich szczegółach Jego zawiłego życia.
Owszem, wiedziano że był znanym trenerem piłkarskim, wszak jeszcze w 1958 r. prowadził I - ligową Cracovię, a wcześniej wraz z Graczem, krakowską Wisłę. Większe sukcesy były jednak dopiero przed nim, jako że w 1966 r. zdobył wicemistrzostwo Polski z krakowską Wisłą. To było w okresie, kiedy już samodzielnie trenował ten klub /do 1967r./.
Ale nie to przecież stanowiło o wyjątkowości tego człowieka. Co więc skrywała Jego biografia ?. Otóż w tamtych czasach nie było w zwyczaju szerzej podkreślać, że ktoś urodził się na ziemiach należących niegdyś do Polski, konkretnie we Lwowie. Takie osoby miały w swoich dowodach wpisane jako miejsce urodzenia ZSRR /Związek Socjalistycznych
Republik Radzieckich/. A właśnie Czesław Skoraczyński był rodowitym Lwowiakiem, a na dodatek zawodnikiem legendarnej Pogonii Lwów. Zresztą specjalizował się nie tylko w piłce nożnej, ale widziano Go też w
hokejowym towarzystwie. W czasie wojny był członkiem polskiego ruchu oporu i za to dosięgła Go ręka gestapo. Przeżył gehennę obozów koncentracyjnych w Majdanku, Gross Rosen i Flossenbürgu !.

Po wojnie znalazł się w Krakowie, jak wielu innych polskich tułaczy. Wszystko to spisał w swojej książce "Żywe numery" i pewnie mocno przeżywał fakt, że skutecznie zablokowano jej wydanie za Jego życia.
Wydano ją dopiero po Jego śmierci, czyli po 1982 r. /zmarł w Krakowie/.
Ci, którzy Go znali, wspominają pełnego optymizmu i radości życia człowieka. I wypada tylko napisać po raz kolejny: takich ludzi "miała" Unia Tarnów. I w takich też sprzyjających okolicznościach wykuto w 1958 r. historyczny awans do II ligi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz