czwartek, 23 stycznia 2014

18/ 1959r. - II LIGA - ZAPOWIEDŹ 8 KOLEJKI.


W 8 kolejce UNIA TARNÓW podejmowała SZOMBIERKI BYTOM.
Kolejny rywal i kolejna piękna sportowa karta. Szombierki miały już za sobą występy w ekstraklasie, do której awansowały w 1949 r. Z tymi występami na najwyższym szczeblu wiąże się historia, którą przypominano przed meczem z Unią, by pokazać, że przyjeżdża do nas
zespół mający nie tylko osiągnięcia, ale i rzeszę prawdziwych kibiców.
Podobno podczas ligowego meczu z krakowską Wisełką /wówczas Gwardią/, nota bene wygranego przez Bytomian, zainteresowanie spotkaniem było tak wielkie, że górnicy postanowili gremialnie zjechać nie pod ziemię, ale na trybuny stadionu. Spłoszone tymi zapowiedziami władze klubu, pewnie wsparte przez władze miasta, by nie pomniejszyć dochodu narodowego, przeprowadziły transmisję pod ziemię !.
Historia milczy, w jaki sposób przekazywano wieści do górników pracujących w kopalnianych zakamarkach, ale kibice żartowali, że zawodnikom Szombierek przykazano, by szybko strzelili gole - raz, żeby praca  szła lepiej, dwa - by górnicy nie denerwowali się w razie awarii w przekazie informacji.
Górnik Bytom, bo pod taką nazwą zespół występował w 1949 r., plan wykonał i zaraz na początku spotkania władował Wiśle dwie bramki, wygrywając ostatecznie mecz 2 : 0.
W latach 50 -tych Szombierki także trzymały poziom, dochodząc m.in. w 1952 r. aż do półfinału Pucharu Polski. Do historii polskiej piłki przeszedł ich mecz w ćwierćfinale tych rozgrywek. Regulamin Pucharu Polski nie przewidywał rzutów karnych w przypadku braku rozstrzygnięcia w normalnym czasie gry. Przy remisie grano więc aż do momentu zdobycia przez któryś z zespołów tzw. "złotej bramki". Szombierki grały w Gdańsku z Lechią i remisowały w regulaminowym czasie gry 1:1. Zarządzono więc dogrywkę. Dopiero w 148 minucie spotkania /!/ Szombierki zdobyły gola za sprawą Sobka, któremu udało się strzelić bramkę na 2:1. Nazwisko tego zawodnika warto zapamiętać w kontekście meczu z Jaskółkami.

Wracajmy więc do roku 1959. Zespół gości stał wówczas jakby na sportowym rozdrożu, a dobitnym tego dowodem była znikoma liczba zdobytych punktów. W Szombierkach miała miejsce wielka zmiana pokoleniowa. Wykruszali się twórcy sukcesów klubu, pojawiali się młodzi, nieopierzeni gracze.
W 1956 r. karierę zakończyli tacy gracze Szombierek, a zarazem reprezentanci Polski i olimpijczycy z Helsinek, jak:  
Hubert Banisz i Jerzy Krasówka, z kolei inny reprezentant kraju - Helmut Nowak w 1959 r. przywdział strój
warszawskiej Legii.
Szombierki w 1959 r. dopiero budowały nowy, perspektywiczny zespół, oparty w dużej mierze na własnej, nadzwyczaj utalentowanej młodzieży, która wszak dała już wcześniej znać o sobie, zdobywając w 1954 r. tytuł wicemistrza Polski juniorów !.
Patrząc z perspektywy czasu można rzec, że Bytomian wyszła zmiana warty. Już niedługo - po okresie pewnej zapaści - miały dla nich nadejść tłuste lata  i era m.in. reprezentanta kraju
Jerzego Wilima, późniejszego króla strzelców ekstraklasy z 1964 r., który w dniu meczu z Unią liczył sobie ok. 17 - 18 lat, czy też kolejnego reprezentanta - Jana Wilima.

Ale kibice Unii, tłumnie podążający na mecz Jaskółek szykowali się jednak głównie na oglądnięcie w akcji wspomnianego już  -
Pawła Sobka, zawodnika wielce doświadczonego, 30 - letniego, któremu przypadła w udziale zaszczytna rola profesora, wprowadzającego bytomską młodzież na piłkarskie salony.Paweł Sobek to był kolejny olimpijczyk z Helsinek, wielokrotny reprezentant Polski. A że grał w ataku, nie może dziwić fakt, że Czekanowski i jego koledzy z obrony szczególnie intensywnie rozgrzewali się przed tym spotkaniem. To było napewno kolejne ciekawe i trudne wyzwanie dla Jaskółek.

Przed meczem, niektórzy kibice Unii przysięgali na wszystkie świętości, że słyszeli jak wchodzący na stadion piłkarze gości i towarzyszący im kibice zapowiadali, że tym razem to po sportowemu zrównają Tarnów równo z trawą, a końcowy wynik meczu pamiętać będą i ze łzami w oczach wspominać jako koszmar, nawet wnuki piłkarzy Unii.
Cóż takiego wywołało taką sportową zapiekłość w szeregach gości, co stało się powodem takiej chęci rewanżu i cóż takiego nie podobało się im w Tarnowie ?!.
Dzisiaj o tym się nie pamięta, ale wówczas było to główne pytanie tygodnia, poprzedzającego mecz: czy Unia dostanie lanie od Szombierek, i to z powodu ... Tarnovii ?!!!!
 
W czym rzecz ? - ano, w spotkaniu, które rozegrano bodajże w 1955 r. na stadionie Tarnovii.
W tamtych rozgrywkach Szombierkom do ponownego awansu do ekstraklasy zabrakło jednego punkciku - punkciku na wagę złota. Szombierki straciły go nieoczekiwanie w przedostatniej kolejce na
stadionie Tarnovii,
remisując tam 1 : 1
!. Bytom tonął w żalu, a nazwę Tarnowa opatrywano różnymi przymiotnikami, których nie będę przytaczał, dobre obyczaje mając na względzie.
Rok 1955 to był początek końca lat świetności Tarnovii, która oprócz "odebrania" Szombierkom awansu, wsławiła się we wspomnianym roku jeszcze jednym "osiągnięciem": jedną z najwyższych klęsk w historii klubu -
Tarnovia przerżnęła w II lidze z Wawelem 0 : 11 !!!! /słownie: zero do jedenastu, jeśli ktoś sobie tego życzy, ten wynik mogę powtórzyć na priva dowolną ilość razy/. Wawel to mój ulubiony klub z Krakowa obok Wisły i Garbarni.

Czas wrócić na stadion Jaskółek. Za chwilę rozpocznie się mecz. Ze składu wypadł
Rusinek !. Mam nie do końca  dla mnie jasne odręczne zapiski, z których wynika, iż nasz snajper już wcześniej lądował w szpitalu z uwagi na zły stan zdrowia. Opierając się na "gazetowych" składach przyjmuję jego absencję w składzie jednak dopiero od tego meczu.
Unia miała według prasy zagrać w zestawieniu: 
Czekanowski, Tyliszczak, Białas, Palemba, Guzy, Nowak, Witek, Czarnecki, Grad, Dubiel i Spodzieja.
 
 
Szombierki od początku meczu zaskakują wszystkich - nie ustępują pola ani na centymetr, od pierwszych minut widać, że przyjechali tu być może nawet po zwycięstwo !!!. Grają z taką determinacją, jakby przeciwko nim stanęli ponownie gracze w biało - czerwonych kostiumach Tarnovii, a nie piłkarze biało - niebiesko - czarnej Jaskółki !.
No tak, przez tę Tarnovię to były zawsze tylko same kłopoty !.

środa, 22 stycznia 2014


17/ 1959r. - II LIGA - PODSUMOWANIE 7 KOLEJKI.



7 kolejka przyniosła następujące wyniki:
Wawel nie pozostawił złudzeń Concordii i wygrał 5:0, w takim samym stosunku bramkowym Szombierki wygrały z Piastem i to była już superniespodzianka, Stal Rzeszów - Unia Racibórz 0:0, Stal Mielec - Walter 1:0,  Legia Krosno - Stal Sosnowiec 0:0.
Te wyniki oznaczały następujący układ tabeli:
1/ WAWEL - 11 pkt;
2/ STAL SOSNOWIEC - 10 pkt;
3/ - 4/ UNIA TARNÓW
 i STAL MIELEC po 9 pkt;
5/-6/-7/ CONCORDIA, NAPRZÓD i UNIA RACIBÓRZ po 8 pkt;
8/ STAL RZESZÓW - 7 pkt;
9/ PIAST - 6 pkt;
10/ LEGIA - 5 pkt;
11/ SZOMBIERKI - 3 pkt;
12/ WALTER - 0 pkt.

sobota, 18 stycznia 2014

16/  1959 r. - II LIGA - 7 KOLEJKA.


UNIA TARNÓW - NAPRZÓD LIPINY.
O klasie i aktualnej formie danego zespołu, niekiedy znakomicie mówi zachowanie i taktyka na boisku, przyjęta przez rywali. Gdyby te elementy wziąć pod uwagę w tym akurat spotkaniu, to uprawnionym byłby wniosek, że i klasa
i forma Unii były wysokiej próby.
Meczowi towarzyszyły bowiem czary i magia na poziomie co najmniej woo - doo lub Kaszpirowskiego.
Naprzód Lipiny  przywiózł ze sobą do Tarnowa sprowadzonego z USA, wówczas zaledwie trzyletniego iluzjonistę Davida Cooperfielda. 
To niewątpliwie dzięki Jego umiejętnościom stary wyjadacz, jakim niewątpliwie w II - ligowym towarzystwie był Naprzód, pojawił się na murawie po to, by za chwilę ze znacznej części boiska ... zniknąć.
Dla zachowania obiektywizmu muszę jednak dodać, że nieobeznani z magią kibice  twierdzili, że to nie były  czary, ale świadomie przyjęta taktyka, zgodnie z którą  Naprzód prawie całkowicie wycofał swoich graczy z naszej połowy.

Najważniejsze z tego jest to, że Naprzód skomasował obronne szańce, okopał się w nich, nie wychylał stamtąd nazbyt nosa i czekał na pierwsze uderzenie.
Nie było wątpliwości: Naprzód czuł respekt przed beniaminkiem i doceniał jego klasę, stąd też swoją energię poświęcił w przeważającej części meczu na paraliżowanie naszych ataków. Nie zapominajmy, że Naprzód przyjechał do Tarnowa w glorii zwycięzcy w meczu z Wawelem, którego w poprzedniej kolejce pokonał u siebie 1 : 0 !
Przy takiej postawie rywala, Unia szybko  uzyskała wyraźną, chwilami miażdżącą przewagę i zdominowała boisko. Gra kombinacyjna w polu mogła się podobać, a celowali w niej, jak to wtedy mówiono, "łącznicy": Guzy i Nowak.
Na marginesie - jak to niekiedy nazwy oddają przemiany zachodzące w piłce nożnej.
Łącznik, to oczywiście piłkarz, który miał "łączyć" obronę z atakiem. Z czasem słowo to obumierało w ustach sprawozdawców sportowych, a obecnie jest już zapomnianym reliktem dawnego stylu gry. W futbolu totalnym na zawodników z linii pomocy nakłada się bardziej skomplikowane zadania, aniżeli dawniej to bywało i to w grze ofensywnej, jak i w destrukcji, a więc i samo słowo "łącznik" przestało precyzyjnie oddawać istniejący stan rzeczy.
Gra kombinacyjna Unii stała więc na dobrym poziomie, ale niestety w tym dniu Uniści mieli rozregulowane celowniki, a i swoje robiła uszczelniona obrona Naprzodu.
Napisałem powyżej, że Naprzód "prawie" całkowicie wycofał swoich graczy, a jak wiadomo to "prawie" czyni niekiedy
zasadniczą różnicę.
Na swoją szansę czyhał wspomniany już przeze mnie w poprzednim odcinku rewelacyjny strzelec Kasprzyk.
W 20 minucie doczekał się swojej szansy i jak to było w Jego zwyczaju, jej ... nie zmarnował !!!.
Unia, pomimo przewagi w polu, od 20 minuty tego spotkania przegrywała 0 : 1 !!!
 
 
Taktyka gości, wsparta umiejętnościami i Cooperfieldem, święciła tryumf !!!.
Na szczęście dla nas, ta wpadka  nie podcięła skrzydeł Jaskółkom. Napór trwał i czuło się, że w końcu przyniesie nam bramkowe okazje.
I faktycznie: przy stałym naporze Jaskółek i ta na pozór nie do przejścia linia gości popełniła błąd, który w 30 minucie rywalizacji przyniósł nam
rzut karny !!!.
Szał radości na trybunach !!!!. Do piłki podszedł
Witek. Wyglądał na skupionego, raczej nie zawodził w takich momentach. Podbiegł do futbolówki, kropnął w nią, i ...
Potem to już był tylko jęk zawodu i łapanie się za głowy. Tak fatalnie wykonanego rzutu karnego dawno na Unii nie widziano ! Nie było gola, zespół tym razem wyglądał na załamany i pogubiony.
Piętno niewykorzystanej szansy i to przy prowadzeniu gości, najmocniej odbiło się właśnie na dalszej grze pechowego strzelca. Jego dalszą postawę najlepiej ilustruje prasowa notka, którą pozwolę sobie zacytować:
"od tego momentu chodził jak błędna owca" !.Trzeba przyznać, że ówcześni dziennikarze nie bawili się w konwenanse.
Dalsze bicie głową w mur, z niewiadomym skutkiem, nie było najlepszą perspektywą.
Na szczęście w ataku Unii znajdowali się piłkarze, którzy z niejednego pieca chleb jedli i nie raz takie sytuacje przeżywali. Najwięcej zimnej krwi zachował Rufin Dubiel, który w 35 minucie /według odręcznego zapisku, którym dysponuję, bo według informacji prasowej w 25 minucie/,  doprowadził do wyrównania !!!  Z perspektywy ponad 50 lat, te 10 minut różnicy jakoś musimy przełknąć.
1:1, mecz zaczynał się jakby od początku !
W całym meczu znakomicie bronił bramkarz gości Stachak. Mam odnotowaną odręcznie uwagę, że tuż po wyrównaniu stanu spotkania, Unia stanęła przed kolejną świetną okazją na podwyższenie rezultatu. Jaskółkom udało się przebić w bezpośrednie sąsiedztwo Stachaka i tylko jego ryzykowna interwencja sprawiła, ze dosłownie zdjął piłkę z buta
szykującego się do strzału z najbliższej odległości
Dubiela.
 
Pierwsza połowa zakończyła się rezultatem 1 : 1.
 
 
 
 
Po przerwie Unia nadal przeważała, ale za dużo było gry środkiem, co ułatwiało zadanie rywalom. Swoją kolejną szansę na podwyższenie wyniku zmarnował Dubiel. W Jego ślady poszedł Witek, szkoda bo niewątpliwie zdobycie bramki by go  podbudowało. Pomoc wypracowała także dobrą pozycję strzelecką dla Czarneckiego, ale i po jego uderzeniu wynik nie uległ zmianie.

Po tej mnogości zaprzepaszczonych sytuacji, zawodnicy z ataku nie mogli spodziewać się pochwał i rzeczywiście ich nie otrzymali. Wyróźniono graczy z linii obrony: spokojnego  
Tyliszczaka i dzielnie mu sekundującego Białasa.
Końcowy wynik meczu Unia - Naprzód to remis 1 : 1. Patrząc na przebieg spotkania, powinniśmy je wygrać, ale przecież i tak jeden punkcik został dorzucony do zasobnego już skarbczyka !.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

15/ 1959r. ZAPOWIEDŹ 7 KOLEJKI II LIGI


Sezon 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !7 kolejka: UNIA TARNÓW - NAPRZÓD LIPINY.
Kolejnym przeciwnikiem Jaskółek miał być zespół, któremu ponoć ... zakazano awansu do I ligii. Oczywiście zakaz był nieformalny, nigdy nie został publicznie potwierdzony, ale przekonanie o jego istnieniu i mocy sprawczej przetrwało do dnia dzisiejszego, pewnie zwłaszcza w Lipinach /aktualnie dzielnica Świętochłowic/.
 
 
Naprzód Lipiny, bo o nim to mowa, doskonale orientował się w tej sytuacji, ale niewiele mógł zdziałać. Siła złego na jednego !.
Drużyna mająca w składzie świetnych graczy, z reprezentantami kraju i królami strzelców ligi na czele, "nie mogła" i nigdy nie awansowała do I ligii, choć w II lidze grała i to przez kilkanaście lat !

Wszystkiemu była ponoć winna... II wojna światowa !. Jak wiadomo, w czasie II wojny światowej za grę w piłkę nożną można było stracić życie !. Ale nie na Śląsku !
Tam, jak najbardziej oficjalnie ganiano za "gałą" aż do 1945 r !. Ganiał też i
Tum und Sport LIPINE obok np. FC Kattowitze, czy też TuS Swientochlowitze, że o Hindenburgu nie wspomnę.
W składach tych drużyn grali oczywiście polscy piłkarze, którym niejednokrotnie "przerabiano" nazwiska na bardziej "poprawne".
W konsekwencji tego Polacy zdobywali gole w niemieckiej Gaulidze i w meczach o Puchar Niemiec /Tschammer Pokal - nazwa od nazwiska ministra sportu III Rzeszy/. Wszystko to było wówczas mocno pogmatwane, podobnie jak i życiorysy tamtejszych piłkarzy i ich macierzystych klubów.
Władza Ludowa po 1945 r. nie zapomniała jednak tego i żale działaczy z klubu o już bardziej swojskiej nazwie Naprzód Lipiny, tyczące sekowania ich i uniemożliwiania awansu do I ligii pewnie i polegały na prawdzie.
Działacze Naprzodu jeździli ponoć nawet do piłkarskiej centrali w Warszawie, by przełamać tę barierę, a przynajmniej, by złożyć raport na kolejnych sędziów, którzy zdaje się solidarnie pilnowali, by przypadkiem Lipinianom nie udało się zmylić czujności decydentów. Wszystko na
próżno - ten mający bardzo dobrych piłkarzy klub nigdy nie wychylił nosa poza II ligowe opłotki, chociaż piłkarsko był na to świetnie przygotowany.

Wracając do Naprzodu dodać należy, że wizytówką tego klubu był m.in. reprezentant Polski, napastnik
Józef Kokot, który zdobył pierwszego gola w historii II - go ligowych występów Naprzodu w bodajże 1949 r. Naprzód się nim szczycił, chociaż w reprezentacji zagrał tylko jeden raz - w 1954 r. z Bułgarią. Grał też w barwach Legii Warszawa i ŁKS -u Łódź. Po tych peregrynacjach w 1955 r. powrócił do macierzystego klubu, ale do meczu z Unią już się nie sposobił, albowiem właśnie w opisywanym 1959 r. przeszedł do Górnika Radlin.

"Okrętem flagowym" Naprzodu był jednak
Ryszard Piec. Może o Ryszardzie Piecu dotychczas nie słyszeliście, ale myślę, że niejednemu z Was obił się o uszy legendarny już mecz Polski z Brazylią na mistrzostwach świata w 1938 roku. To wtedy aż 4 gole zdobył Ernest Wilimowski, co i tak na niewiele się zdało, bo Brazylia wygrała z nami
po dogrywce 6:5. Ryszard Piec zagrał wówczas w podstawowej jedenastce ! W ogóle to przywdziewał biało - czerwony trykot ponad 20 razy !
Oczywiście w 1959 r. już w piłkę nie grał.

Ale skoro już padło nazwisko
Wilimowskiego, to nie mogę odpuścić sobie małej dygresji i przytoczę w skrócie Jego historię, jako odpowiednią ilustrację skomplikowanych piłkarskich życiorysów z tamtych lat. Urodził się - jako Ernst Otto  Prandella w Katowicach, w czasach, gdy przynależały one do Cesarstwa Niemieckiego. Gdy Górny Śląsk staje się częścią II RP i Wilimowski /to już nazwisko po ojczymie/, staje się obywatelem Polski. Początkowo grał w FC Katowitze, by w połowie lat 30 - tych ubiegłego wieku stać się piłkarzem Ruchu Chorzów /wówczas Hajduków Wielkich/.
Kapitalny łącznik, wspaniały łowca goli, zawodnik o nienagannej technice.
W barwach Ruchu zdarzyło Mu się strzelić i 10 goli w jednym ligowym meczu i oczywiście nikt tego rekordu nie pobił i bez ryzyka można dodać - nie pobije !.
Zresztą bramkowe konto Ruchu wzbogacił o grubo ponad 100 bramek !.
Z kolei Jego rekord w liczbie strzelonych goli podczas jednego występu na Mistrzostwach Świata /wspomniane 4 bramki z Brazylią/ przetrwał aż 56 lat /!!!!/, bo do 1994 roku, kiedy to Rosjanin Salenko wpakował 5 goli Kamerunowi !. W ogóle to dla barw Polski zdobył w latach 1934 - 1939 ponad 20 bramek i do dzisiaj /2014 r./ mieści się w pierwszej 10 - tce najlepszych strzelców Reprezentacji Polski !.
Wilimowski był więc piłkarskim bohaterem narodowym i nikomu wówczas nie przeszkadzało, że Jego nieżyjący już ojciec był żołnierzem Cesarstwa Niemieckiego.

Ale już skrzętnie skrywanym po wojnie epizodem stał się mecz rozegrany w 1942 r. na stadionie w Bytomiu, pomiędzy reprezentacjami Niemiec i Rumunii. Mimo, że z oczywistych względów nie grała reprezentacja Polski, mimo że był to środek straszliwej okupacji, przyszło go obejrzeć ponad 50 tysięcy Polaków /!!!/, a wszystko po to, by zobaczyć w akcji już wówczas reprezentanta Niemiec i niemieckich klubów - niejakiego Ernesta Wilimowskiego, który w międzyczasie podpisał volkslistę !
Oczywiście nazwisko Wilimowskiego natychmiast zniknęło z kart ówczesnych i tuż powojennych wydawnictw ...

Wracając do legend Naprzodu - w szerokiej kadrze na mistrzostwa w 1938 r. był jeszcze jeden
Piec /Wilhelm/, także zawodnik z Lipin !, ale na mistrzostwa nie pojechał.
Grał w Naprzodzie jeszcze pod koniec lat 40 - tych.
No i wreszcie zawodnikiem Naprzodu był ...
Antoni Piechniczek, późniejszy trener reprezentacji Polski. Do Naprzodu przyszedł rok po meczu z Jaskółkami, czyli w 1960 r., ze Zrywu Chorzów. Piechniczek miło wspomina czas spędzony w Naprzodzie, chociaż podobno został kiedyś poturbowany przez własnych kibiców, ale o tym dlaczego tak się stało, powspominamy przy okazji opisu kolejnego sezonu Unii w II lidze.
Wymienionych graczy Naprzodu w meczu z Jaskółkami nie zobaczyliśmy, ale świadomość, że klub ten był w stanie wychować, bądź sprowadzić tak znane postaci, musiał budzić szacunek i prawdziwe uznanie, tymbardziej że nie wymieniłem wszystkich graczy Naprzodu będących czy to liderami drugoligowych tabel strzelców, czy to reprezentantami Polski !.

Oczywiście w dniu meczu dla kibiców Unii najważniejsza była wiadomość, że w szatni Naprzodu  przygotowywał się do spotkania inny wyróżniający się gracz tej drużyny, napastnik -
Józef Kasprzyk, który /uprzedzę nieco fakty/, został królem strzelców II ligii grupy południowej w 1960 r.

Jak więc widzicie po raz kolejny, na drodze Unii w II lidze stawały rzeczywiście przednie marki, kluby z piękną tradycją, ale to nie dziwiło - II liga, jako zaplecze ekstraklasy,  była wówczas naprawdę mocna.

No i tak nadszedł czas na przejście do samego meczu.

czwartek, 9 stycznia 2014

14/  PODSUMOWANIE 6 KOLEJKI - 1959r.

W pozostałych meczach 6 kolejki Naprzód Lipiny wygrał z Wawelem 1:0, Unia Racibórz rozgromiła Szombierki Bytom 4:0, Piast Gliwice wygrał ze Stalą Mielec 2:1, w derbach Rzeszowa Walter stawił opór Stali i nic ponadto, jako że zgodnie z prognozami przegrał 1:2, wreszcie Concordia Knurów wygrała z Legią Krosno aż 4:1.

Tabeli strzelców II ligi grupy południowej przewodził Urbas z Unii Racibórz z 5 trafieniami. W czołówce byli jeszcze: Jego kolega klubowy - Michalski oraz Wilczek z Concordii. W Unii najwięcej bramek zaliczył Rusinek /2/ oraz Witek, Guzy i Dubiel /po 1/.
Na marginesie, jako ciekawostkę podam, że liderem strzelców w III lidze był znany nam już
Derlaga
z Metalu Tarnów z 9 golami na koncie.
Nie myślcie sobie, że nasi strzelcy ustępowali pola jakimś przypadkowym graczom !. Co to, to nie !!! Na ten przykład
Manfred Urbas
  był obok olimpijczyka i reprezentanta kraju Mariana Norkowskiego rekordzistą w ilości posiadanych tytułów króla strzelców w polskiej II lidze. Tytuł ten zdobywał trzykrotnie w barwach Unii Racibórz (w latach 1958, 1959 oraz 1960) !!!. Ten przykład także uświadamia z kim wówczas rywalizowały Jaskółki !!!.

Tak na marginesie: jako się rzekło na stadionie była gromadka sympatyków Jaskółek.
W tamtych latach kibice, aby szybko poznać wynik meczu, musieli albo jeździć za drużyną, co niekiedy wcale nie było takie proste, albo mieć "jeżdżących" sąsiadów, albo po prostu czekać na poranną prasę. Jeżeli myślicie, że internet i komórkę wymyślono w starożytności, to wyprowadzam Was dzisiaj z lekkiego błędu. Żeby szok nie był totalny, jedynie delikatnie zaznaczę: urządzenia te skonstruowano
n i e c o  później. Zresztą i telefon był towarem
nadzwyczaj luksusowym. W Krakowie był później  jeszcze taki sympatyczny zwyczaj, że pod wieczór podchodziło się pod budynki, w których mieściły się redakcje wydawanego od 1948 r. Tempa, Gazety Krakowskiej lub innego publikatora, i tam kibice mogli od "Panów Redaktorów" co nieco się dowiedzieć, bądź też wypatrywali wyników swojej drużyny,
wywieszanych na specjalnych tablicach. Najgorzej bywało, kiedy pod oknem redakcji zjawili się fani rywalizujących zespołów, a już w ogóle fatalnie, kiedy jako pierwsi dotarli tam kibice zespołu, który przegrał.
Dostęp do wiadomości był wtedy, delikatnie mówiąc, lekko utrudniony.
Nie potrafię już operować datami, ale sam byłem też świadkiem takiego oto zdarzenia, że  przez otwarte okno, jakiś pracownik gazety darł się wniebogłosy, wieszcząc w ten sposób wygraną Cracovii. Sądząc po rozwianym włosie i obłędzie w oczach, niechybnie był to zwolennik zwycięskiego zespołu...  

wtorek, 7 stycznia 2014

13/ 1959 - II LIGA - 6 KOLEJKA.


Sezon 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !
6 kolejka - STAL SOSNOWIEC - UNIA TARNÓW
 
W 6 kolejce przyszło bowiem Unii powalczyć na boisku depczącej nam po piętach Stali Sosnowiec /późniejsze Zagłębie Sosnowiec/.
Rywal miał już na swoim koncie godne uznania
sukcesy.
Zaledwie 4 lata wcześniej drużyna ta została wicemistrzem Polski i to w pierwszym roku swoich występów w najwyższej klasie rozgrywek !. Z kolei zaledwie 1 rok wcześniej opuściła ona szeregi I ligii i nie kryła apetytu na szybki powrót do grona najlepszych !.

Naprzeciw nas miał stanąć zespół, który już w
latach 50 - tych przygotowany był na EURO 2012 !. Unia miała zagrać na otwartym w 1956 r. stadionie, którego pojemność w tamtych latach oceniano na około 30 tysięcy widzów !. Inuguracyjny mecz I ligi  z zespołem Gwardii Bydgoszcz, oglądnęło tam podobno 40 tysięcy
ludzi !.

Na dodatek w meczu z Unią miał zagrać w barwach naszego rywala piłkarz, którego
pseudonimy "Prezes", "Król", mówiły wszystko za siebie. Jeśli nie mówiły, to wystarczy dodać, że zawodnik ten walnie przyczynił się do zdobycia wspomnianego tytułu wicemistrza kraju przez Jego zespół. Zresztą niewiele brakowało, by wprowadził drużynę na najwyższy stopień podium. W decydującym o
tytule mistrza Polski meczu z warszawską Legią /wówczas CWKS/, strzelił gola na miarę tytułu już w 30 sekundzie spotkania /!/, ale Legia wkrótce wyrównała i to ona przywdziała koronę, wyprzedzając Stal zaledwie 1 punktem.

Jeśli i to nie robi na nikim wrażenia, to dodam, że zawodnik ten miał już w swojej kolekcji jeszcze jeden srebrny medal w mistrzostwach kraju, zdobyty w barwach Wawelu Kraków. Jeszcze mało ? - no dobrze, to dorzucę, że był 3 - krotnym reprezentantem Polski, jako że w 1955 r. zagrał w spotkaniach międzypaństwowych z NRD /Niemiecką
Republiką Demokratyczną/, Węgrami i Norwegią.

Poza tym zagrał także 3 razy w meczach reprezentacji Polski „B”. Zresztą mecz z Unią nie oznaczał dla niego schyłku kariery, jako że w latach 60 - tych jeszcze 2 -krotnie, z tym samym zespołem, zdobywał Puchar Polski i kolejny raz srebrny medal drużynowego wicemistrza naszego kraju.

Jeśli nadal obojętnie przyjmujecie informacje o czołowym snajperze naszego najbliższego przeciwnika, to jeszcze dodam, że podczas czekającego nas właśnie meczu, piłkarze Jaskółek omal że nie zlinczowali tego świetnego snajpera, a już napewno największą ochotę na to miał nasz bramkarz
Czekanowski.

Niewiele brakowało, a mielibyśmy niezły pasztet /dyscyplinarny, a nie z piłkarza gospodarzy/ !.

Piłkarz zwał się
Czesław Uznański  i zapewne długo pamiętał epizod, w wyniku którego,  na oczach wielbiącej go, miejscowej publiczności, musiał salwować się ucieczką z naszego pola karnego przed rozsierdzonymi do granic możliwości piłkarzami Unii.
Od pierwszych minut meczu ze Stalą rozgorzała mordercza walka. Nikt się nie oszczędzał.
Unia podjęła rękawicę, postanowiła zagrać odważnie i jeśli ostatecznie miałaby polec, to po ofiarnej grze. To było tak: strzał za strzał, akcja za akcję, wślizg za wślizg. Z czasem doszło do rzeczy niespodziewanej. Jakaś niesamowita bojowość Unistów sprawiła, że Stal zaczęła mięknąć niczym w martenowskim piecu. Unia uzyskała przewagę w polu. Licznie przybyli na mecz kibice z Tarnowa zrozumieli, po co trener
Skoraczyński zaaplikował swoim podopiecznym solidny trening strzelecki w meczu towarzyskim z LZS.
W spotkaniu z o niebo lepszym przeciwnikiem Unia prowadziła otwartą, odważną i prawdziwie męską grę !. 
Ale goli nie było. Piłka mijała minimalnie bramkę Stali, albo stawała się łupem jej bramkarza.
Trzeba było jednak mieć się cały czas na baczności, gra była szybka, piłka mogła w każdym  momencie znaleźć się na przeciwległym krańcu boiska.
W 31 minucie rozpędzone Jaskółki pozostawiają na moment nieobstawionego Ząbczyńskiego. Czekanowski coś krzyczy, widzi nadciągające niebezpieczeństwo.
Uniści próbują jeszcze ratować sytuację i złapać  gracza Stali na "spalonego". Ale dogodne ustawienie
Ząbczyńskiego dostrzega też Jego partner z drużyny Smitowski, szybka decyzja, podkręcona piłka ląduje idealnie przed Ząbczyńskim, strzał, gol !!!!.
Niestety, ale przegrywamy 0 : 1.
 
Takim też wynikiem kończy się pierwsza połowa tego emocjonującego widowiska.

Schodzących na przerwę piłkarzy żegnają gromkie brawa.

Po przerwie obraz gry nie ulega zmianie - Unia zadziwia wszystkich swoją postawą !. Beniaminek stawia twarde warunki pretendentowi do awansu.
 
Aż nadchodzi 60 minuta. Jakieś niegroźne dośrodkowanie, jakieś zamieszanie pod bramką Czekanowskiego, przepychanki, ktoś coś krzyczy, ktoś się przewraca, sędzia nie ma ułatwionego zadania, piłkę raz po
raz zasłaniają mu zawodnicy kotłujący się na naszym przedpolu bramkowym.
Wreszcie do chwilowo bezpańskiej piłki dopada
Uznański, strzela i ufff !!!, możemy odetchnąć - Czekanowski jest na posterunku, wyłapuje strzał !. Mocno przyciska piłkę do piersi, niebezpieczeństwo zostaje zażegnane !.

Ale cóż to ? stary wyga
Uznański i wspierający Go Ciszka nie kończą akcji, napierają na Czekanowskiego, krok po kroku wpychają go do  siatki naszej bramki. Wszystko to dzieje się w ułamkach sekund.
Wreszcie zdezorientowany
Czekanowski ląduje wraz z piłką w swojej bramce !. Gwizdek sędziego. Ufff !. Można po raz kolejny odetchnąć !!!
Wolny dla Unii. Ale co to się dzieje, cóż to oznacza ?! - ręka sędziego Raczkowskiego z Lublina wskazuje ... środek boiska !!!.
Gol zostaje uznany - jest 2:0 dla Stali !!!.

Uznański i Ciszek wieją z naszego pola karnego niczym rącze jelenie, a szybkości ich ruchom dodaje bynajmniej nie radość ze zdobytego gola, ale goniący ich obrońcy Unii z Czekanowskim na czele. Na szczęście nie dopadli ich, przyszło opamiętanie /kibice Unii później żartowali, że trener Skoraczyński po tym meczu ćwiczył z Czekanowskim i obrońcami sprinty, coby większą skuteczność im wpoić w pogoni za umykającym rywalem, ale to była oczywiście anegdotka, mająca na celu rozładowanie złości i frustracji po tym niefortunnym dla nas zdarzeniu/ .
Niestety, ale sędzia spotkania pozostał niewzruszony na krzyki i protesty Unistów i nie zmienił swojej krzywdzącej nas decyzji.
Na drugi dzień przynajmniej niektóre gazety uczciwie doniosły, że
Czekanowski został nieprzepisowo wepchnięty do bramki wraz z piłką, a sędzia winien odgwizdać rzut wolny dla Jaskółek !.

Po utracie gola w takich okolicznościach każdy zespół miał prawo się załamać. Ale nie Unia !. W Unię wstąpiła furia. Zespół, jak jeden mąż, całą swoją złość przelał na grę.
Gazety w dniu następnym też napiszą: "Unia przeszła do huraganowego ataku" !, a bezpośredni obserwatorzy tego meczu, których relacjami dysponuję, opowiadali, że w języku polskim nie ma określenia, które oddawałoby wolę walki Unistów z tej fazy meczu.
Ponoć niektórzy głośno dopominali się, by trener przywiązał  Władysława  /Czekanowskiego/ do słupka naszej bramki, bo ten wyraźnie wyrywał się do przodu - nie wiadomo było tylko, czy po to by złowić gola, czy też po to, by złowić Uznańskiego.
Trzeba jednak obiektywnie dodać, że i Stal nieco zmieniła taktykę, już rzadziej bawiła na naszym przedpolu, a jej gracze, w tym zwłaszcza wspomniany strzelec drugiego gola, dziwnie szerokim łukiem omijali świątynię
Czekanowskiego.

Tym razem jednak sprawiedliwości nie stało się  zadość - Unia w tym meczu  gola nie zdobyła !.
To emocjonujące spotkanie zakończyło się ostatecznie wygraną Stali 2 : 0.Sosnowiecka publiczność na stojąco podziękowała Jaskółkom za stworzenie pięknego widowiska, ale to była jedyna osłoda po tym przegranym meczu.
Kibice Unii znacząco żegnali piłkarzy Stali: "do zobaczenia w Mościcach !".
No, może pozostała jeszcze jedna osłoda: Unia pokazała odważny, szybki i stojący na dobrym poziomie futbol, napędziła niemało strachu faworyzowanym gospodarzom !!!.

sobota, 4 stycznia 2014

12/ MECZ TOWARZYSKI: UNIA - LZS /OKRĘG KRAKOWSKI/


Spotkanie towarzyskie: UNIA - reprezentacja Ludowych Zespołów Sportowych okręgu krakowskiego.Po meczu z Walterem Trener postanowił zaordynować piłkarzom ostry trening strzelecki. W roli "chłopca do bicia" wystąpiła reprezentacja LZS. Z tej roli wywiązała się znakomicie. Bramki padały niczym z rogu obfitości. Szczególnie błysnął Czarnecki, który aż 4 razy umieszczał piłkę w siatce rywali, po jednym trafieniu zaliczyli powracający po chorobie do drużyny i do formy  Witek, dalej: Spodzieja i Palemba. Wygrana 7:0 z takim rywalem nie pozwalała popadać w samouwielbienie.
Kibice nieco dziwili się, że Unia przed kolejnym meczem ligowym ćwiczyła różne warianty ataku, skoro wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, że w 6 kolejce będziemy raczej skazani na obronę, a już napewno nie raz nasza defensywa zostanie poddana surowej ocenie.
Jaskółki miały się bowiem zmierzyć z silną Stalą Sosnowiec /późniejsze Zagłębie Sosnowiec/. Co też siedziało w głowie Trenera przed tym meczem i czy nie pomylił się w swoich rachubach, wybierając przed ligowym spotkaniem słabego rywala, o tym dowiemy się już w kolejnym odcinku "Historii".


piątek, 3 stycznia 2014

11/ 1959r. - II LIGA - 5 KOLEJKA.


Sezon 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !5 kolejka - UNIA TARNÓW - WALTER RZESZÓW.
Zapowiedzi Trenera były jak najbardziej na miejscu, jako że naszym kolejnym przeciwnikiem był Walter, a więc zespół, który słabiutko rozpoczął rozgrywki. Zero punktów na koncie tej drużyny zapowiadało mecz do jednej bramki.
 
Przed tym spotkaniem piłkarze Jaskółek musieli zrobić porządny rachunek sumienia, przejść przez gęste sito weryfikacji i surowych sprawdzeń, bo rodowód rywala tego niewątpliwie wymagał. Tylko piłkarze nie mający niczego na sumieniu dopuszczani byli do rywalizacji z Walterem. 
 
Oczywiście z tym rachunkiem sumienia to żartuję /ale nie za bardzo/, ale faktem jest, że korzenie gości tkwiły w Milicyjnym Klubie Sportowym "Spartak", który poprzez stadia pośrednie, czyli "Szturmowca" i "Gwardii" dobrnął do nazwy KS Walter, która z kolei nawiązywała do osoby Świerczewskiego /pseudonim "Walter"/, komunistycznego działacza i generała.
Obecnie Policyjny KS Walter prowadzi mającą sukcesy nie tylko w kraju sekcję judo, silną, jak na warunki polskie sekcję badmintona, strzelectwa sportowego, boksu i brydża sportowego.
Przez ostatnie lata Walter walczył o zachowanie hali, trenował mimo braku ciepłej wody i odciętych mediów, aż pomocną dłoń wyciągnęła ku niemu Marma Rzeszów. Jednak czasy świetności sekcji piłkarskiej pozostały już tylko w pamięci najstarszych Rzeszowian.
Z nieco innej beczki - ostatnio miałem sympatyczne spotkanie ze znajomym kibicem z Rzeszowa, który w latach 50 - tych, od czasu do czasu, chadzał na mecze Waltera. Solennie zapewniał mnie, że nazwa klubu nawiązywała nie do osoby Świerczewskiego, ale do nazwy broni - Walther. Będąc pod wrażeniem wyobraźni rozmówcy przyznaję, że nawet nie zdążyłem zaoponować.

18 kwietnia 1959 r., na mecz z Walterem, Jaskółki wybiegły w składzie:
Czekanowski,Tyliszczak, Białas, Palemba, Guzy, Nowak, Leśniak, Czarnecki, Rusinek,
Dubiel, Spodzieja.
Nadal niedysponowanego Witka zastąpił Henryk Leśniak; widać było, że trener miał pewne kłopoty z zagospodarowaniem  pozycji po chorym Witku.

Zastąpić jednego z podstawowych graczy Unii nie było łatwo i niestety, ale i
Leśniakowi w tym meczu sztuka ta się nie udała. Miano do niego pretensje, że swoim występem nie nawiązał do klasy chorego kolegi.
To jest tak, że faktycznie apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kibice Unii - podczas meczu - a publikatory już po nim, narzekały jeszcze na wiele innych rzeczy, zapominając o kilku drobnostkach, a przede wszystkim o tym, że Unia była beniaminkiem i o tym, że grała w II lidze, czyli obecnej I lidze !!!.
A to narzekano na niedbałe rozgrywanie piłki przez defensywę Jaskółek, a to nie podobało się nadmierne kiwanie 
Rusinka, który faktycznie w tym meczu jakby zapominał na czym polega gra zespołowa, na słabe tempo i ... dziesiątki innych drobnych już mankamentów w grze gospodarzy.

Tymczasem mecz zaczął się niczym najpiękniejszy sen.
Jeszcze kibice nie zdążyli rozłożyć gazet, jako podkładek na stadionowej "prostej", jeszcze nie zdążyli ocenić wyjściowego składu Jaskółek, a co poniektórzy nie zdążyli pewnie jeszcze odwinąć pieczołowicie upchanych w kieszenie marynarek bidonów z herbatą, gdy... gdy można było już z całych sił krzyczeć: gooool !.
Tak, tak -
Dubiel już w 1 minucie spotkania zdobył prowadzenie dla Unii !!!. Radości i wrzawy było co niemiara, a na stadionie rozpoczęło się snucie domysłów, ile to jeszcze goli Unia zaaplikuje Walterowi. Szybko zdobyty gol może wywołać, w największym uproszczeniu, dwojakiego rodzaju skutki - albo niesionych na skrzydłach piłkarzy usposobi do
szybkiego podwyższenia rezultatu, albo wprowadzi drużynę w stan błogiego samozadowolenia.
Unia odnalazła się i zdecydowanie lepiej poczuła w stanie błogości. Rzeczywiście od momentu zdobycia gola brakowało szybkich akcji, piłka była rozgrywana sennie, w sposób łatwy do rozszyfrowania. Atak pokazywał co to znaczy tzw. "szkoła krakowska" futbolu, motając się w podania, jak to mówił Kazimierz Górski, według schematu:
"Ty do mnie, ja do Ciebie", było wiele nazbyt koronkowych akcji, którym brakowało wykończenia. Napastnicy uznali, że nadarzyła się okazja do podreperowania własnego konta bramkowego i wdawali się w dryblingi, dryblingi, dryblingi, które jednak tym razem efektu nie przynosiły.
Spłoszony Walter skomasował swoją obronę i indywidualnie  trudno było się przez nią przebić. Zbyt dużo akcji "szło"
środkiem boiska, a na dodatek i atak miał w tym dniu dziury, jako że i
Spodzieja grał w sposób niezbyt przekonywujący.
Tak to jest, że jak zespół sam wybije się z rytmu, to później niekiedy trudno jest zaskoczyć na normalne obroty. Odczuł to słabiej poczynający sobie w tym meczu
Rusinek, który pod koniec spotkania otrzymał dzięki podaniom kolegów, aż dwie znakomite okazje na podwyższenie wyniku. Rzadko mu się
dotychczas zdarzało, aby po takich "setkach" podnosił ręce do góry tylko po to, aby złapać się za głowę, wcześniej najczęściej podnosił je w gestach radości. No cóż, czasem i najlepszy musi złapać się za głowę, czasem nawet i dwa razy.
Unia w tym meczu nie zdobyła już więcej goli, a że sztuka ta nie udała się i Walterowi,
Jaskółki wygrały kolejny II - ligowy pojedynek 1:0 /1: 0/ !!!.
Gwoli historycznej prawdy dodać należy, że nazajutrz niektóre media pochwaliły za poziom gry Tyliszczaka. Obiektywnie również stwierdzić należy, że mimo wszystkich wskazanych mankamentów, zwycięstwo przypadło Unii w sposób jak najbardziej zasłużony, była ona zespołem lepszym i miała w tym meczu przewagę.

W pozostałych spotkaniach tej kolejki padły następujące rezultaty:
Stal Sosnowiec - Szombierki Bytom 2:1,Legia Krosno - Unia Racibórz 1:1, Stal Rzeszów -Naprzód Lipiny 1:1, Wawel Kraków - Piast Gliwice  2:0, Stal Mielec - Concordia Knurów  2:0.TABELA po 5 kolejkach:
1/ Wawel - 9 pkt
2/ UNIA TARNÓW - 8 pkt
3/ - 4/ Stal Sosnowiec i Mielec - po 7 pkt
5/ Concordia - 6 pkt
6/ -7/ Naprzód i Unia Racibórz - po 5 pkt
8/ - 9/ - 10/  Piast, Stal Rzeszów oraz Legia po 4 pkt
11/ Szombierki - 1 pkt
12/ Walter - 1 pkt.

czwartek, 2 stycznia 2014

10/
TOWARZYSKI MECZ UNIA TARNÓW - METAL TARNÓW.
Po 4 kolejce Jaskółki rozegrały sparing z Metalem. Zakończył się on niespodziewanie remisem 1 : 1.
Unia nie wypadła w nim przekonywująco. Co więcej - do przerwy prowadził Metal - po golu swojego najlepszego snajpera - Derlagi. Derlaga miał się w nieodległej przyszłości stać piłkarzem, a zarazem niezłym egzekutorem w barwach Jaskółek. Honorowego gola dla Unii zdobył, no kto ?!, oczywiście gromko odpowiemy -
Rusinek !, tym razem z rzutu karnego.

Brać trenerska po dziś dzień ma co do spotkań sparingowych /zwłaszcza rozgrywanych przed sezonem/ "słowa - wytrychy".
Jeśli zespół wygrywa sparingi, napewno usłyszymy, że znakomicie przepracował okres przygotowawczy, że widać tego rezultaty itd.
Jeśli sparingi są przegrywane, natychmiast świat dowie się, że jesteśmy w fazie zgrywania drużyny, szukania nowych ustawień i rozwiązań taktycznych, albo że po ciężkim okresie przygotowawczym jest to naturalne. Po części to prawda, ale nazbyt często to parawan dla nieporadności, bądź próba zamaskowania własnych pomyłek.
Odnoszę jednak wrażenie, że drzewiej trenerzy mniej wydziwiali podczas sparingów z ustawianiem składu, eksperymenty miały swoje merytoryczne /a nie np. pozaboiskowe/ uzasadnienie, a utalentowanych graczy wykorzystywano na pozycjach, do których ich talent i predyspozycje najbardziej pasowały. Tak rozumiano dobro drużyny i jej perspektywy, ale to temat na inną rubrykę.
Po meczu z Metalem
trener Unii nie szukał słów usprawiedliwienia i uznał że zespół, który tak dobrze spisuje się w lidze, nie ma prawa schodzić poniżej pewnego poziomu. Zapowiedział, że w kolejnym meczu, tym razem mistrzowskim,  Unia sięgnie ponownie po komplet punktów !. 

środa, 1 stycznia 2014

9/ 1959 r. - II LIGA - 4 KOLEJKA

Sezon 1959 r. - pierwsza w historii klubu II liga !

 





4 kolejka - PIAST GLIWICE - UNIA TARNÓW.

Wiadomość, która wybijała z optymistycznego nastroju przed czwartą kolejką tyczyła Witka, który wniósł tak wiele pozytywów do meczu z Legią. Grypa nie wybiera, ale tym razem wybrała właśnie Witka, dla którego nie było łatwo znaleźć zmiennika.

Trener uznał, że najlepszym zastępcą ofensywnego Witka będzie nominalny...
obrońca Kuciewicz ! Osłabiało to w istotny sposób naszą lewą flankę, ale poszerzało defensywne możliwości Unistów.
Snadź Trener uznał, że Jaskółki nie mogą sobie pozwolić na zbyt otwartą grę w Gliwicach, albowiem klasa ich rywala wymagała niemałej rozwagi w budowaniu przedmeczowej taktyki.

Piast zagościł na II ligowych salonach już w 1957 r., ale dodać należy, że dość szczęśliwie, bo w wyniku reorganizacji, rozszerzającej skład tej klasy rozgrywkowej. "Piastunki" skwapliwie skorzystały z okazji i na koniec sezonu zameldowały się w ścisłej czołówce II ligii. W 1958 r. apetyty kibiców nie zostały zaspokojone, zespół nie był już tak dobry i zakończył sezon na bodajże 7 miejscu. Generalnie jednak Piast miał już wyrobioną markę, a już napewno większe doświadczenie ligowe, niż beniaminek z Tarnowa, a poza tym przewinęli się przez jego szeregi zawodnicy, których nazwiska już wówczas, albo wkrótce, miały stać się znane w całej piłkarskiej Polsce.

Na nasze szczęście, w składzie nie było już gracza, który w Piaście pojawił się na krótko w 1953 / 1954 r. Akurat w sezonie, którym się zajmujemy, czyli w 1959 r., piłkarz ten występował już w innym klubie i jako jeden z  nielicznych polskich zawodników, właśnie w 1959 r. otrzymał propozycję gry w królewskim REALU Madryt !!!!. Chciał go mieć również w swoim składzie słynny AC Milan !. Niestety nie otrzymywał zgody na przejście do europejskich sław. Starsi kibice wiedzą, że chodzi mi oczywiście o Lucjana Brychczego, którego z Piasta przejęła drogą powołania Go do wojska warszawska Legia. Z licznych wspomnień Brychczego wynika, że próbował wyzwolić się z nowego, aż nazbyt opiekuńczego klubu, ponoć w sprawie tej interweniował nawet stawiający pierwsze kroki w polityce Edward Gierek, ale siła argumentów wojska, albo raczej argumenty siły, okazały się nie do przeskoczenia.
Brychczy pozostał na zawsze w Legii, został czterokrotnym mistrzem Polski, również czterokrotnym zdobywcą Pucharu Polski, trzykrotnym królem strzelców polskiej ekstraklasy. W ekstraklasie zdobył ponad 180 bramek.
W 1970 r. dotarł z Legią aż do półfinału Pucharu Mistrzów Europy, gdzie pożegnał się z rozgrywkami / 0:0 i 0:2 z Mistrzem Holandii Feyenoordem Rotterdam/.
To że był wielokrotnym reprezentantem Polski to rzecz oczywista, uchodził za jednego z najlepszych technicznie piłkarzy na Starym Kontynencie, ceniono też Jego zmysł taktyczny. Mimo nienadzwyczajnych warunków fizycznych potrafił przetrwać niejedną zmianę pokoleniową w Legii, grał w jej barwach w podstawowym składzie ponad 17 lat !!!. Tyle piszę o nie grającym już w Piaście w 1959 r. piłkarzu, gdyż akurat mamy z Jego osobą, jako kibice Unii,
szczególne wspomnienia. Zagrał w barwach
Legii Warszawa przeciwko Jaskółkom w 1969 r. w pamiętnych bojach w półfinale Pucharu Polski !!!
Z łezką w oczach wspominam walkę, czy wręcz prawdziwy bój unistów z drużyną popularnego "Kici" we wspomnianym pólfinale, ale na opis tego meczu przyjdzie jeszcze czas !.
Tak więc to było nasze szczęście, że taki piłkarz nie występował w niebiesko - czerwonych barwach Piasta.

Ale w 1959 r. w Piaście pozostały jeszcze rodzynki, a zaliczyć do nich należy bez wahania
Józefa Gałeczkę, który później, po przejściu do Zagłębia Sosnowiec, został królem strzelców ekstraklasy, że o przywdziewaniu przez niego reprezentacyjnego stroju nie wspomnę. Świetnie grał głową.

A Unia ? - no cóż, oprócz chorego Witka posłała do boju wszystkich najlepszych swych piłkarzy. Trzymajmy więc kciuki za 
Rusinka, Spodzieję, czy Czekanowskiego, który po niegroźnym urazie właśnie ostro rozgrzewa się na płycie boiska Piasta...
Obok nich na boisku pojawili się:
Tyliszczak Białas, Palemba, Guzy, Nowak, Czarnecki, wspomniany  Kuciewicz oraz Dubiel.

Zgodnie z przewidywaniami to Piast częściej "przesiadywał" pod naszą bramką. Skuteczny Czekanowski, wspierany dzielnie przez linię obrony, a zwłaszcza przez Białasa, Palembę i Tyliszczaka, dawał nadzieję na dobry końcowy wynik, chociaż pod Jego bramką, nie raz i nie
dwa, porządnie się zakotłowało. Piast nie dopuszczał myśli o stracie choćby jednego punktu na swoim boisku i wytrwale dążył do zdobycia gola. Słusznie zakładał, że utrata bramki zmusi rywala do większego odsłonięcia się, a zadanie kolejnych ciosów będzie wtedy tylko kwestią czasu. W swoich ofensywnych zapędach miał jednak ograniczone pole manewru, jako że szybko okazało się, że zwłaszcza
Palemba skutecznie ograniczył ruchy prawoskrzydłowego gospodarzy. W tej sytuacji, nie mogąc znaleźć recepty na Palembę, Piast forsował grę przeciwległym skrzydłem, bądź środkiem boiska, co wyraźnie zmniejszało jego siłę rażenia. A kiedy
już "Piastunkom" udało się wyprowadzić w pole obronę Unii i stworzyć sobie dogodną pozycję do strzału, to natychmiast okazywało się, że po stronie Jaskółek występuje w tym dniu jeszcze jeden dodatkowy gracz, zwany szczęściem.

Ot, jak choćby w 32 minucie meczu, kiedy to rozpędzony napastnik Piasta, po pięknym wślizgu, wsunął nogę
pomiędzy dwóch obrońców Unii, czubkiem buta dosięgnął futbolówki,ale ta, w jakimś dziwnym kontredansie, wirując po murawie niczym bąk, prześlizgnęła się obok lewego słupka naszej bramki i wyszła poza boisko. A wszystko to działo się nie więcej, niż 5 metrów przed naszą bramką. Tak przynajmniej wynika to z odręcznego zapisku. Na odciążenie
swego przedpola Uniści nie mogli za bardzo liczyć, bo składnych akcji zaczepnych trójki naszych muszkieterów:
Rusinka, Dubiela i Spodzieji,było w tym meczu jak na lekarstwo.

Jedenaście uśmiechniętych twarzy powitało gwizdek arbitra, kończący pierwszą połowę. To był promienny uśmiech na twarzach Unistów.
Twierdza "Unia" nie została zdobyta !, do przerwy było 0:0 !.
Po przerwie obraz gry nie uległ radykalnej zmianie: Piast prawie cały czas przeważał, miał więcej z gry, zaś Unia odgryzała się zespołowymi akcjami swego ataku.
do 55 minuty, kiedy to rozegrał się dramat jednej z drużyn i to bynajmniej nie po zespołowym zagraniu.

Tak się jakoś w tym spotkaniu układało, że ofensywne akcje Unistów najczęściej finalizowane były przez
Spodzieję. Zapadł więc on w pamięci obrońców Piasta i zwracali na Jego poczynania szczególną uwagę. Kiedy więc w 55 minucie Spodzieja przymierzał się do kolejnego strzału, został nieprzepisowo przyblokowany, ot tak, na wszelki wypadek i ku przestrodze na przyszłość. Sędzia odgwizdał rzut wolny. Do piłki podszedł Czarnecki. Krótki rozbieg, sprytne rozegranie piłki, przejmuje ją  Guzy, strzela i ... gooool ! Unia obejmuje prowadzenie na stadionie Piasta, który oniemiał z wrażenia !!!.

Na nic zdał się zryw gospodarzy, na nic ich liczne akcje.
Wynik nie uległ już zmianie, Jaskółki zupełnie nieoczekiwanie tryumfowały na stadionie w Gliwicach. Po tym zwycięskim 1 : 0 na stadionie Piasta, dla wielu nie było już wątpliwości - II liga miała swoją rewelację, a Jaskółki stawały się powoli faktycznie czarnym koniem rozgrywek.
Kibice z Gliwic stracili po tym meczu nie tylko punkty, dobre samopoczucie i nadzieję na wyprzedzenie Tarnowian w II - ligowej tabeli, ale też i trenera
Edwarda Metzgera, który tak się przejął porażką, że postanowił zwinąć żagle i przenieść się do innego klubu, na wszelki wypadek takiego, który ... nie rywalizowałby z Unią.

W 4 kolejce za sensacyjny /oprócz wyniku Unii/ uznano rezultat potyczki
Wawelu Kraków, który na własnym stadionie zaledwie zremisował z Legią Krosno !!!
Szombierki Bytom przegrały ze Stal Mielec 1:3
Concordia Knurów - Stal Rzeszów 0:0,
Naprzód Lipiny - Stal Sosnowiec 1:1,
Walter Rzeszów - Unia Racibórz 1:4.



 

Tabela przedstawiała się następująco:
Prowadził Wawel z 7 punktami, ale tuż za nim plasowała się
Unia z 6 pkt /!!!/ i Concordia z takim samym dorobkiem.
Kolejne miejsca:
4 - 5/ Stal Mielec i Sosnowiec po 5 pkt
6 - 7/ Unia Racibórz i Piast po 4 pkt
8 - 9 - 10/ Stal Rzeszów, Legia, Naprzód po 3 pkt
11/ - Szombierki 1 pkt
12/ Walter - 0 pkt.